» SZUKAJ
» FAQ
» ALBUM
» UŻYTKOWNICY
» REJESTRACJA
» REGULAMIN




Poprzedni temat «» Następny temat
Morze Czarne a może nawet morze Marmara 2015.
Autor Wiadomość
wojtek.mz 
Ekipa PMI


Motocykl: MZ
Pomógł: 86 razy
Wiek: 50
Dołączył: 14 Gru 2010
Posty: 2938
Skąd: powiat PMI
Wysłany: 2015-11-23, 22:25   

elektryk111, :piwo:
_________________
ES 250/2-1970r,ETZ 250-1989r MILICYJNA, ETZ 250-1981r, ETZ 250-1984r GESPANN, ETZ 250-1988r, ETZ 150-1989r teraz 125, SKORPION TOUR-1996r
 
     
Allu 
only 250


Motocykl: ETZ 250
Pomógł: 80 razy
Wiek: 33
Dołączył: 08 Paź 2005
Posty: 2833
Skąd: Rzeszów
Wysłany: 2015-11-23, 22:53   

elektryk111, świetna podróż, super że tym razem udało się wrzucić zdjęcia, jest co po oglądać. :piwo:
_________________
*1922-1982* 60 Jahre Motorrader Aus Zschopau*
 
 
     
to-mecz-q 


Motocykl: MZ ETZ 251 1989r
Pomógł: 6 razy
Dołączył: 19 Lut 2008
Posty: 474
Skąd: Łolesno
Wysłany: 2015-11-24, 11:34   

elektryk111,
Szkoda, że nie jechaliśmy razem. Jak by połączyć Twoje przygody z naszymi to by niezła fuzja wyszła :piwo:
_________________
"Nieważne gdzie, nieważne jak... ważne z kim."

Samemu jedzie się szybciej, ale we dwoje dociera dalej :)
 
 
     
Reich 
Jawer's back


Motocykl: ETZ 250
Pomógł: 24 razy
Wiek: 34
Dołączył: 27 Lip 2009
Posty: 1676
Skąd: Sieradz
Wysłany: 2015-11-24, 18:22   

elektryk111 napisał/a:
Może też tubylec mniej obawia się podejść do jednej osoby,niż do na przykład trzech,którym może przeszkadzać w rozmowie między sobą,albo tego że go wyśmieją w swoim języku.



To między innymi. Drugim powodem jest "a jest ich dwóch to poradzą sobie". Jeden to bezbronny, a dwóch to potencjalne zagrożenie mnie jednego.

To właśnie najbardziej podoba mi się w turystykowaniu w pojedynkę, być może kiedyś sam się na coś takiego odważę.
_________________
Wino, konserwy, muzyka bez przerwy heavy

Strachliwi zostali w domu, słabi zginęli po drodze, przetrwali eMZeciarze.

Gdzie kończy się asfalt, zaczyna się przygoda.
 
 
     
elektryk111 
agroturysta


Motocykl: etz251
Pomógł: 9 razy
Wiek: 48
Dołączył: 04 Mar 2014
Posty: 467
Skąd: żarnowiec n/pilicą
Wysłany: 2015-11-24, 18:38   

to-mecz-q,
Pożyjemy,zobaczymy.Może kiedyś w końcu ta wstrętna zima zrobi miejsce dla ciepłych,słonecznych dni,a czasu i pieniędzy będzie na tyle,to na pewno wyruszę na poszukiwanie nowych,nieznanych dróg,gdzie jeszcze nie jechała żadna MZ-tka :razz:
Reich
Gdybym miał wybór,jechać samemu lub w kilka osób to najchętniej jechałbym w dwie osoby,bo najłatwiej się dogadać co do trasy,czy sposobu wybierania trasy,miejsc do spania,jedzenia,zwiedzania,kąpania,odpoczywania,i dziesiątków innych spraw.Jeśli byłyby trzy osoby,które niezbyt dobrze się znają,to już trochę gorzej,bo dwóm z tych trzech bardziej pasuje to,a temu trzeciemu podoba się coś innego,ale się godzi na to co wolą ci dwaj bo jest w mniejszości i tak jest prawie cały czas. Rozwiązaniem jest wcześniejsze zaplanowanie i obgadanie trasy,noclegów itp. jeszcze przed wyjazdem,tak żeby nie było potem powodów do nerwów.
Tyle że dokładny plan zabija spontan,który jest czymś ,co sprawia że wszystko dookoła staje się ciekawsze.
Jazda samemu ma taką zaletę że robi się co się chce,kiedy się chce i tak długo jak się chce.
Totalna wolność.Można do woli myśleć tylko o sobie. :smile:
Ale czasami jest po prostu nudno.Daje znać o sobie natura,która stworzyła człowieka do życia w stadzie,grupie,a tu nie ma się do kogo odezwać. :cry: więc jak już się spotka jakiegoś człowieka,to wtedy nie ma znaczenia że gada w mało zrozumiałym języku :lol:
Swoją drogą to na pewno są sposoby żeby ułatwić nawiązywanie kontaktów(rozmów).
Pewnie jakiś behawiorysta mógłby sporo na ten temat powiedzieć. :wink:
_________________
To smutne,że głupcy są tak pewni siebie,a ludzie mądrzy są tak pełni niepewności.
Bernard Russel
http://www.youtube.com/watch?v=XPfiy1xPUzs
https://www.youtube.com/w...Q?v=oZr1cxPYP-A
http://www.youtube.com/watch?v=Ouf151l7mSs
https://www.youtube.com/watch?v=bz5UCRluJnY
 
     
elektryk111 
agroturysta


Motocykl: etz251
Pomógł: 9 razy
Wiek: 48
Dołączył: 04 Mar 2014
Posty: 467
Skąd: żarnowiec n/pilicą
Wysłany: 2015-12-07, 01:22   

Relacja foto z wyprawy po wybrzeżach morza czarnego,morza marmara i morza egejskiego.


Przygotowania do wyprawy trwały przez kilka miesięcy,w trakcie których musiałem przejrzeć sprzęt i przemyśleć co ze sobą zabrać.
Jako że miałem zamiar ograniczać koszty noclegów,więc musiałem zaopatrzyć się w jakiś namiot,bo mój namiot tunelowy,mimo zapewnień sprzedawcy okazał się mocno kłopotliwy przy rozkładaniu i mało odporny na przemakanie.Kupiłem więc namiot który sam się rozkłada :razz:
Wymieniłem tylną oponę,która w ciągu ostatniego roku zdążyła wyłysieć nawet bardziej niż ja :lol: .Kiedy w końcu dowiedziałem się że od następnego weekendu mogę zacząć swój urlop to nie było się nad czym zastanawiać i mnożyć dylematów czy to aby na pewno jest mądre jechać tak daleko samemu :??? Więc zgodnie z zaleceniami piosenki kabaretu elita-"Hajda na koń,łuki w juki a łupy wziąć w troki,hajda na koń,okażemy się godni epoki":ihaa:
Jak zwykle zostawiłem wszystko na ostatnią chwilę więc w sobotę wieczorem miałem bieganinę do 23-ej,zanim pospinałem wszystkie toboły.Wyjechałem w niedzielę rano przed szóstą,chcąc w ciągu jednego dnia dojechać do Rumunii.


Zaraz po przejechaniu granicy ze Słowacją musiałem zrobić fotkę,po prostu było zbyt pięknie.


W końcu czas nadszedł czas na zjedzenie drugiego śniadania,więc trzeba było znaleźć fajne miejsce.Trafiłem na bród,który oczywiście musiałem zaliczyć,więc przejechałem tam i z powrotem,a że w połowie drogi musiałem się podeprzeć,to lewą nogawkę buta i skarpetę musiałem potem intensywnie suszyć,podłożywszy pod siatkę opinającą bagaż,jadąc w jednym bucie.


Taka "zwykła" droga a ile daje przyjemności.


Powracają wspomnienia z noclegu na Węgrzech :grin:


Słowackie winnice,ale te widoki,ech.


Rujny zamku Welki Kamenec.

Rumunia.
Po przejechaniu granicy natychmiast zauważyłem zmianę otoczenia.Jako że szukałem kantoru i MZ domagała się tankowania,więc podjechałem na stację benzynową,ale zwątpiłem bo w każdym możliwym miejscu obok budynku stacji,na parkingu i w dalszych okolicach stacji kręciły się grupki cyganów.A już najwięcej kręciło się ich przy budce z winietami.Po prostu strach było wyciągać portfel.Postanowiłem że nie będę tutaj szukał kantoru,a oktany kupię na następnej stacji i pojechałem byle dalej od tego miejsca.


Rumunia.Cygańskie wozy wypełnione po brzegi złomem,Na którym siedzi cygańska rodzina.



Widok z najkrótszej drogi do stacjii benzynowej.


W Rumunii zawsze przygotowani są na nadejście Bożego Narodzenia :smile:


Tak się wita gości rumuńskiej miejscowości,a co.


Przed sobą miałem pasmo Karpat do przejechania i jakieś dwie godziny do zmroku.Zdecydowałem się jechać,choć rozsądek podpowiadał żeby nie jechać,ale kto nie ryzykuje ten niewiele przeżyje,więc cóż było robić :twisted:


Końca gór nie widać a słońce coraz niżej.Na osłodę takie widoki.

Gdy w końcu udało mi się pokonać setki górskich zakrętów,podjazdów i szybkich,bardzo szybkich zjazdów,to zacząłem myśleć już tylko o noclegu.
Jednak widok ciągle pałętających się po drogach i polach cyganopodobnych człowieków odebrał mi ochotę na nocleg w plenerze i zacząłem się rozglądać za jakimś hotelikiem.W gps nie znalazłem nic w pobliżu,więc jechałem przed siebie licząc że w następnej miejscowości coś znajdę.
I choć po dojechaniu do jakiegoś skrzyżowania w mieścinie okazało się że nic w nim nie ma,to o dziwo telefon znalazł jakąś sieć WiFi(cud na miarę krzaka gorejącego) :shock:
Zarezerwowałem na Booking.com jakiś pensjonat i nie zwlekając,bo już zmierzchało,pognałem za wskazaniami gps-u.
W ustawieniach gps-u miałem jak zawsze ustawioną opcję trasy krótkiej,więc dane mi było dzięki temu poznać gorszą (cygańską) stronę Rumunii,bo droga nagle stała się gorsza,szutrowa,kamienista,dziurawa a za mną ciągnął się długi i gęsty ogon pyłu wznieconego z drogi :mrgreen:
Jechałem tak licząc pozostałe do przejechania kilometry i obserwując znikające za widnokręgiem,coraz bardziej czerwone słońce.
Po około dwudziestu kilometrach zobaczyłem w oddali pierwsze zabudowania wioskowe,a z okolicznych pól zaczęły nadbiegać w pobliże drogi psy zwabione warkotem motocykla.Były wyraźnie rozdrażnione tym że ktoś ośmielił się wjechać na ich terytorium łowieckie,i okazywały to goniąc za mną ze wszystkich sił w psich łapach.Po kilkuset metrach,w miarę zbliżania się do wsi,liczba psów gwałtownie urosła i teraz pędziła za mną prawdziwa sfora zajadłych,oszalałych ze wściekłości bestii liczących na mój jeden błąd,który na pewno przypłacił bym zdrowiem a może nawet życiem. :oczy:
Kiedy wieżdżałem do wioski goniące mnie psy zwolniły,jakby onieśmielone obecnością swoich cygańskich właścicieli,którzy w niedzielny wieczór wylegli na drogę szukając towarzystwa innych sąsiadów.
Do głowy przyszła mi wtedy myśl że prawdziwa może być pogłoska o cygańskim jadłospisie w którym potrawy z psiego mięsa zajmują czołowe pozycje,a te psy zwyczajnie boją się swoich właścicieli.
Nie dane mi było jednak kontynuować tych rozważań,bo szutrowo-kamienista nawierzchnia drogi stała się na tyle nieprzyjazna motocyklowym oponom,że całą uwagę skupić musiałem na manewrowaniu pomiędzy ludźmi którzy urządzali sobie pogaduchy na środku drogi.
To niezwykłe,bo o tej porze dnia w Polsce chodniki pustoszeją,a ludzie szukają rozrywki na salonowej kanapie,wpatrując się w mieniący się wszystkimi kolorami ekran telewizora lub komputera,a w tej wiosce jakby na przekór polakom,wszyscy wylegli na drogę żeby udzielać się towarzysko z sąsiadami.
Wyraźnie nie byli zadowoleni z przejazdu unoszącego kurz motocykla,czego wyraz dały biegające po drodze cyganiątka,które uniosły swoje małe rączki,ale nie po to żeby pozdrowić podróżnego,ale po to żeby cisnąć we mnie kamieniem z drogi lub świeżo ogryzionym psim gnatem,krzycząc że mnie zabiją.
Jechałem nie oglądając się nawet za siebie,bo przede wszystkim starałem się nie przewrócić emzety podczas slalomu między wpatrzonymi we mnie cyganami.
Cygańska wioska ciągnęła się przez kilka kilometrów,które to zapamiętam jeśli nie do końca żywota,to na pewno na długo.
Za wsią znowu stałem się potencjalną ofiarą dla chmary wszelkiej maści i rozmiarów kundli,ale nie miały szans w tym wyścigu,więc po kilkuset metrach jechałem już bez czworonogów „na ogonie”.
Do miejscowości w której miałem nocować pozostało kilkanaście kilometrów,a zapadał już zmierzch,więc musiałem przyspieszyć na tej kamienistej drodze,jadąc na granicy bezpieczeństwa co jakiś czas czując że tylne koło wpada do koleiny,lub przeskakuje przez większe kamienie wystające z drogi.
W końcu,po przejechaniu kilku skrzyżowań z innymi szutrowymi drogami ukazały się zabudowania Coltau,gdzie miałem zarezerwowany nocleg.
Była już szarówka,co nie pomagało mi w poszukiwaniu właściwego numeru domu(177),a na stronie pensjonatu była informacja że recepcja jest czynna tylko do 21-ej.
Pospiesznie jechałem więc w kierunku w którym numeracja budynków zbliżała się do właściwego,gdy ku mojemu zaskoczeniu zabudowania się skończyły na dużo niższym numerze.
Miejscowość ta ma blisko swojego środka coś co może przypominać rynek,gdzie gwiaździście zbiegają się drogi z różnych stron więc pomyślałem że dalszy ciąg numerów będzie przy którejś z tych dróg i wystarczy przejechać wszystkie,a na pewno znajdzie się właściwy adres.
Widząc przy drodze człowieka który wyglądał na ogarniętego postanowiłem „zapytać” go o numer domu 177.W sakwie na baku miałem notes z długopisem ,więc sprawnie napisałem wielkimi cyframi numer i pokazałem go przechodniowi,gestykulując przy tym tak żeby mógł zrozumieć że szukam domu o takim numerze.
Człowiek ten zasępił się mocno,a potem wskazał jedną z dróg,ale potem jednak machnął ręką jakby odwołując to wskazanie i po chwili zastanowienia zrezygnowany rozłożył szeroko ręce w geście,który nie dawał nadziei,że szybko znajdę swój cichy kąt do spania. :niewiem:
Nie było rady,trzeba było szukać dalej.Wybrałem jedną z dróg i wytrzeszczając oczy w poszukiwaniu tabliczek z numerami na domach jechałem przez spowitą zapadającym zmrokiem rumuńską wieś.
Iskierka nadziei pojawiła się gdy pojawiło się kilka numerów zbliżonych do właściwego,ale tego akurat nie mogłem znaleźć.
Kiedy wreszcie wjechałem przypadkiem na prywatną drogę do jakiegoś gospodarstwa,z którego wybiegły dwa duże czworonogi i zaczęły mnie gonić,to stwierdziłem że koniec z szukaniem na chybił-trafił,a zamiast tego muszę się pytać ludzi o ten adres.
W domu nieopodal drogi byli jacyś ludzie więc zadzwoniłem do drzwi,otworzyła mi kobieta,trochę zdziwiona ,a nawet przestraszona,że nocny gość zamiast coś mówić to macha kartką i wydaje z siebie niezrozumiałe dla niej słowa.
Po chwili chyba jednak pojęła o co mi chodzi,bo zaczęła się zastanawiać co mi odpowiedzieć i jak to zrobić żebym zrozumiał.
Do pomocy zawołała swojego męża, z którym po rumuńsku porozmawiali sobie,jakby zastanawiając się co ze mną zrobić(jak mi pomóc),a ja w tym czasie szukałem w ekspresowym tempie w pamięci telefonu zrzutu ekranowego ze strony rezerwacji pokoju hotelowego.
Gdy tylko mi się to udało,pokazałem im zdjęcie pensjonatu z dokładnym adresem,to
od razu jakby wszystko stało się jasne że wiedzą gdzie to jest.
Rumun zaraz zaproponował że własnym samochodem podprowadzi mnie pod pensjonat,co dla mnie było w tej sytuacji prawdziwym ratunkiem,bo w oddali jeszcze słyszałem te same psy które mnie na szczęscie nie dogoniły,ale tylko czekały na okazję żeby dobrać mi się do tyłka.
Przyjąłem więc chętnie jego pomoc,w zamian oferując papierową korzyść majątkową,którą jednak stanowczo odrzucił,podobnie zresztą jak jego małżonka.Na nic były moje argumenty w postaci słów kluczowych(benzyna,problemy),więc pojechaliśmy do tego pensjonatu z nadzieją że ktoś mi jeszcze otworzy. Na miejscu Rumun kilka razy zatrąbił,a ja kilka razy zadzwoniłem dzwonkiem na bramie i drzwi się otwarły i właścicielka wyszła mi na spotkanie.:yeah:
Podziękowałem Rumunowi który czekał w samochodzie za pomoc i poszedłem się rozpakować,a ja na wieść że jestem z polski,zostałem poczęstowany dużym kielichem swojskiego samogonu,i dostałem pozwolenie na korzystanie z lodówki w której chłodziły się browary.
Gdy wypiłem jednego kielicha to właścicielka sięgała po butelkę chcąc mi znów polać,tak że musiałem jej tłumaczyć że z samego rana będę jechał dalej.
Po tylu emocjach jakoś nie mogłem zasnąć,więc jakąś godzinę zwiedzałem po ciemku hotelowe podwórko,co pozwoliło mi usłyszeć że w niedalekiej okolicy odbywała się ostra cygańska impreza ze skrzypcami,harmonią i gwizdami,na którą jednak nie miałem ani sił ani odwagi pójść,żeby nie wracać potem z nożem w plecach i z poszarpanymi przez psy nogawkami.
Przed snem kąpiel i przy odgłosach cygańskiej imprezy i szczekających w okolicy psów,wreszcie zasnąłem. :sen:

Relacji część druga.(Rumunia-Rumunia)

Obudziłem się zgodnie z planem przed 6-tą rano,ale wstać z wyrka zgodnie z planem już nie było tak prosto,bo sprzeciwiała się temu moja druga osobowość,zwana leniem.
Walczyłem sam ze sobą chyba z godzinę,przewracając się z boku na bok,aż w końcu udało mi się zwlec z łóżka i ubrać. :smile:
Przez otwarte okno słychać było pianie kogutów i kwiczenie świń,więc wyszedłem zaciekawiony z pokoju,chcąc odnaleźć,ten hotelowy chlewik i obejrzeć za dnia podwórze.


Hotelowy chlewik ze świniami i kurami.


Prawdziwy to rarytas.
Włąścicielka pensjonatu widocznie zauważyła że już jestem już na nogach i w ramach promocji przyniosła śniadanko,więc najedzony pakowałem MZ-tę w dobrym humorze i z nadzieją że będzie dobrze.
Wyjechałem około 8-ej kierując się na wschód i wypatrując ciekawych dróg,żeby mi się nie nudziło.
Już kilka kilometrów od hoteliku natknąłem się na kolizję samochodu terenowego z...domem.Po prostu gość z terenówki nie wyrobił zakrętu i uderzył w róg maleńkiego cygańskiego,drewnianego domku,rozwalając drewnianą konstrukcję całego narożnika chatki.
W moim odczuciu,gdyby jechał jakieś 20% szybciej to z domku została bu tylko kupa połamanych desek.
Wkoło terenówki,która nadal stała oparta o dom w pozycji jakby chciała wjechać na dach,powstało zbiegowisko cyganów,którzy sekundowali bijącym się dwóm kolesiom,więc nie zatrzymywałem się żeby popatrzeć,a tym bardziej nie robiłem im zdjęć.


To mnie interesowało najbardziej :razz:



Kończą się dobre drogi.I dobrze. :razz: :twisted:

:razz:

Niekończące się pastwiska.


Jechało się po prostu bajecznie,po tych pagórkowatych równinach :lol:kiedy nagle tyłem motura zaczęło telepać we wszystkie strony,tak że o mały włos nie wjechałem do rzeczki płynącej obok drogi.Złapałem gumę.
Normalna sprawa-pomyślałem.Trzeba się brać do roboty,i zmieniać dętkę,którą oczywiście miałem w zapasie.
Upał robił się niemiłosierny,a wokoło ani metra kwadratowego cienia,więc bez zwłoki zabrałem się do roboty,w trakcie której przyszło mi do głowy ,żeby zamiast wymieniać dętkę,to zakleić tą starą,bo łatki też miałem wśród części zapasowych,a tą sprawną zostawić na wypadek,gdyby przytrafiła mi się konieczność naprawy koła np.w czasie deszczu.

Musiałem coś wykombinować,bo motur ciągle przewracał sę do tyłu z powodu kufra i sakiew wypchanych klamotami.Wybór padł na patyk leżący nieopodal..

Wywlokłem więc dętkę na wierzch i przy pomocy kompresorka(miałem w zestawie ratunkowym :cool: ) znalazłem dziurkę.Miałem łatki i klej ale jak na złość nie mogłem znaleźć papieru ściernego do przetarcia dętki przed klejeniem,więc postanowiłem że jak użyję kamienia to też będzie dobrze.
Napompowałem koło i zadowolony z siebie i dobrze wykonanej roboty,ruszyłem dalej.
Jechałem tak susząc pędem powietrza spoconą skórę,kiedy poczułem dziwne zachowanie się tyłu MZ-tki.
To niemożliwe-pomyślałem.To niemożliwe żeby to mogła być przebita opona.Jeszcze kilkaset metrów i musiałem uwierzyć w niemożliwe,bo moim oczom ukazał się piękny,książkowy flak.
Upał masakryczny,a cienia ni w ząb,więc wzbudziłem w sobie sportową złość podobnie jak robią to zawodowcy,siłujący się "na rękę" :evil: i zabrałem się ostro do roboty.
Okazało się że dokładnie po drugiej stronie poprzedniej dziury w dętce jest druga dziura,która choć o wiele mniejsza ,to jednak ma średnicę większą niż cząsteczki powietrza.
W końcu się udało i mogłem wreszcie jechać,przy okazji chłodząc się wiatrem :smile: .







Wiele takich pomników spotykałem przy drogach



Ma ktoś pojęcie po co ta barierka?


Farma fotowoltaiczna.(Komentarz dla słabo niedowidzących) :smile:


Myślałem że to eksponat,a to jest czynny żuraw,bo pytałem czy jest woda w tej studni i gospodarz powiedział (kiwnął głową) że jest :smile:
Kiedy tylko zauważyłem że zaczyna zachodzic słońce to zacząłem rozglądać się za miejscem do spanka,tak żebym miał spokój i ciszę.
Jakby na zawołanie zobaczyłem obok drogi sad,a za nim pole kukurydzy,więc już wiedziałem że to kukurydza będzie mnie usypiać szelestem poruszanych na wietrze liści :wink:

Dobranoc.


Część trzecia Rumunia-Bułgaria

Pobudka skoro świt i od razu zauważyłem że rozbiłem namiot ze dwa metry od kopca mrówek.Na szczęście namiot miałem dokładnie pozasuwany. :smile:


Tereny robią się coraz bardziej stepowo-pastwiskowe.


Tak wyobrażałem sobie zawsze typowy wóz cygański.


Coraz więcej takich studni.


Grwerowana cembrowina(widocznie woda ma dla okolicznych mieszkańców dużą wartość.


Po co dwie studnie obok siebie? Czyżby zwaśnieni sąsiedzi?
Jakieś 80 km od czarnomorskiego miasta Constanta gps wprowadził mnie na autostradę,co nie powinno się zdarzyć bo przecież wpisałem opcję "omijaj autostrady".Przed samymi bramkami zawróciłem nie zważając na linie ciągłą oddzielającą kierunki jazdy,i pojechałem z powrotem chcąc znaleźć "normalną" drogę do wybrzeża.Przejrzałem mapę w gps,ale nie znalazłem żadnej ścieżki,więc pojechałem poszukać jakiejś drogi,której nie ma w gps a którą można by przejechać omijając nudną autostradę.
Zatrzymałem się na poboczu żeby się posilić,i wtedy nadjechał na motorze z koszem gość,który gdy zobaczył mój również niemłody motocykl,to zawrócił wyraźnie zaciekawiony i porozmawialiśmy o swoich maszynach i przy okazji przypomniałem sobie język rosyjski.Zapytałem przy okazji tubylca o drogę nad może czarne,i dostałem odpowiedź że jest taka droga i nieznajomy pokazał mi kierunek w którym powinienem jechać.Pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę.
Po kilkunastu kilometrach dojechałem do miejscowości która nazywa się o ile dobrze pamiętam Cerno Morie i zrozumiałem że padłem ofiarą nieporozumienia,a poszukiwania drogi nad może czarne muszę zacząć od początku.
Przeszukiwanie gps-u nic nie dało ,więc próbowałem znaleźć drogę,choćby polną,której niema na mapie,ale po kilkunastu kilometrach musiałem się poddać i wrócić na ten wjazd na autostradę z którego dopiero co "uciekłem".
Jechało się szybciutko po równiuteńkiej trzypasmowej autostradzie,więc po jakiejś godzinie dojechałem do nadmorskiej miejscowości Constanta.


Przedmieścia nadmorskiej Constanty.


Im bliżej Turcji tym więcej Islamu.
W Constancie widziałem kilka takich budynków.


Musiałem wyjechać za miasto żeby w końcu znaleźć drogę na długo wyczekiwaną plażę.
Na plaży okazało się że niema ani jednego prysznica żeby zmyć sól,więc musiałem zakupić 1,5 litra wody w sklepie.Po nagrzaniu w gorącym piasku doskonale spełniła zadanie :smile:
Fajnie było poleżeć przy szumie fal,ale przecież nie po to tam pojechałem,więc zwinąłem majdan i ruszyłem możliwie najbliżej wybrzeża do Bułgarii.
Na granicy okazało się celnik ma taką samą etkę jak moja,więc porozmawialiśmy sobie jak dwaj emzeciarze o głupotach.


Przydrożny,bułgarski warzywniak.


wydaje mi się że to trujący barszcz,którego cały lasek znalazłem za sklepem spożywczym.
Po kolacji w plenerze zrobiło się sennie,więc korzystając z tego że w bułgarii noclegi "na dziko" są całkowicie legalne,to na luzie znalazłem wygodne krzaki i rozłożyłem mój hotel.
Do namiotu musiałem wchodzić w super ekspresowym tempie,bo byłem tam sam jeden a głodnych komarów wyleciało z krzaków chyba tysiące,a każdy chciał TO ze mną zrobić.
Po wymordowaniu wszystkich bzykaczy wewnątrz namiotu mogłem wreszcie zasnąć.

Część czwarta:Bułgaria-Turcja

Rano musiałem zwijać się ekspresem,bo chmara komarów jakby na mnie czekała przed "drzwiami" do namiotu.Gdy tylko komarzyska usłyszały dźwięk zamka błyskawicznego,to kolejne regimenty owadów,z wyprężonymi żądłami ,zaczęły atakować tyralierą moją szyję.
Dopiero po spakowaniu się i odjechaniu paru kilometrów mogłem zatrzymać się i umyć spokojnie.
Obejrzałem MZ-kę dookoła i dostrzegłem że urwana jest jedna z dwóch rurek stelaża podtrzymującego centralny kufer.Zastanawiałem się jak to wzmocnić na tyle,żeby kufer nie urwał się całkowicie,i żeby wszystko z niego nie wypadło na środek drogi.
Nie było innego wyjścia jak wzmocnienie stelaża kawałkiem krzywego patyka,który przyłożyłem do pękniętej rurki i przymocowałem jedno do drugiego dziesiątkami opasek zaciskowych.
W czasie zmagań ze stelażem przypomniałem sobie o kilku zupełnie nie oznaczonych garbach spowalniających,o takiej wysokości,że tyłek odrywał się od siedzenia i przez krótką chwilę leciałem nad swoim motocyklem,próbując trafić z powrotem tyłkiem na to samo siedzenie i nogami na stopki.
Trzeba było znaleźć jak najszybciej jakiegoś speca od spawania,więc ruszyłem wolniutko,rozglądając się za jakimś warsztatem i tak dojechałem do nadmorskiej Varny,gdzie Nawigacja prowadziła mnie po głównych drogach aglomeracji,na których trzeba było patrzeć przed siebie,a nie dookoła,i tylko miałem nadzieję że kufer nie wysypie swojej zawartości na drogę :ysz:
W końcu jednak udało się wyjechać z centrum,gdzie na przedmieściu natrafiłem na otwarte szeroko i obwieszone jakimiś paskami klinowymi,kablami i dziesiątkami innych części samochodowych wrota garażu.
Pokazałem mechanikowi palcami na czym polega mój problem,ale okazało się że nie ma spawarki więc nie może mi pomóc,ale po krótkim zastanowieniu wskazał ręką na skrzyżowanie z uliczką,na której ma mieszkać ktoś,kto mi to pospawa.Podziękowałem za pomoc i popchałem motur we wskazanym kierunku.
I rzeczywiście,gość jakby na mnie czekał.Stał przed garażem z zamkniętą przyłbicą,trzymając w zaciśniętej dłoni rękojeść spawalniczą z jeszcze rozgrzanym do czerwoności szpicem elektrody.
To cud-pomyślałem.Skąd on wiedział że przyjadę do niego spawać stelaż?
Zaparkowałem Etkę przed garażem i poruszając rękami przywabiłem spawacza do motocykla i wskazałem mu pęknięcie rurki.
Spawacz stwierdził że da radę,więc zabrałem się do rozkręcania stelaża,bo spawanie na motocyklu mogło by się skończyć pożarem i wybuchem zbiornika :nie: .
Przy okazji rozkręcania,zobaczyłem że pęknięta jest również rurka od ramy do której przymocowany był stelaż,więc chcąc nie chcąc trzeba było rozpakowywać wszystko całkowicie,a na opnę ,gaźnik i bak kombinować mokre szmaty.
Spawanie trwało z godzinę,w czasie której okazało się że spawacz pracował w stoczni gdańskiej,i nawet trochę mówi po polsku.
W międzyczasie napatoczył się sąsiad spawacza,który zaprosił mnie do swojego domu żebym mógł się umyć po robocie.

Na koniec okazało się że spawacz za godzinę spawania nie chce ani grosza,a dodatkowo proponował mi nocleg,jeśli chciałbym zostać i zwiedzać Varnę.
Podziękowałem mu za propozycję,tłumacząc że mam mnóstwo drogi przed sobą,a za spawanie i tak mu dałem"na flaszkę" używając podstępu i zostawiając papierek w widocznym miejscu w garażu :razz: .
Pożegnałem się,nastawiłem GPS i pojechałem dalej.Za miastem spotkałem przy drodze całe tabuny"panienek"które machały czym się dało,wychodziły na środek drogi i pokrzykiwały wabiąc kierowców,podobnie jak syreny wabiły żeglarzy śpiewając przecudnie serenady.Jak wiadomo żeglarze ci,albo zatykali sobie uszy i omijali syreny,albo źle kończyli na skałach,więc i ja zamknąłem prawe oko i pojechałem dalej. :lol:
Wyjechałem już daleko za miasto,kierowany przez GPS,gdy zauważyłem że słońce przez dłuższy czas jest zamiast przede mną to za mną.,co oznaczało że jadę,z powrotem do Varny.
I rzeczywiście,za kilka kilometrów wjechałem z powrotem na przedmieścia,cały czas prowadzony przez GPS,a prowadził idealnie tą samą trasą,bo w końcu trafiłem pod... tego samego mechanika co przedtem.
Gość mocno się zdziwił gdy mu opowiedziałem jak trafiłem do niego ponownie.
Przejrzał mapę i pokazał mi gdzie powinienem skręcić,żebym wreszcie wyjechał w stronę Turcji.
Tym razem,przejeżdżając obok "panienek"profilaktycznie splunąłem trzy razy przez lewe ramię i o dziwo GPS zaczął prowadzić mnie inną drogą niż przedtem,tak że słońce miałem przed sobą,co sugerowało że jadę we właściwą stronę. :grin:
Po jakimś czasie zatrzymałem się żeby zrobić zakupy i po kilku słowach zamienionych ze sprzedawczynią,okazało się że sporo rozumie po polsku,ponieważ od kilku lat zatrudnia sprzątaczkę,emigrantkę z polski.To był już drugi polski akcent w tej wyprawie.
Było już po południu i żar dosłownie lał się z nieba ,więc zacząłem szukać kawałka wybrzeża zdatnego do kąpieli i odpoczynku przy szumie fal.Trafiłem na obiecujący zjazd z głównej drogi i okazało się że trafiłem nawet nieźle.Był parking,plaża i słońce.

Brakowało tylko wody do opłukania się z soli.Przebierałem się w krótkie gatki na parkingu,kiedy ze szkoły obok parkingu wyszedł jakiś człowiek,i wyraźnie szedł w moją stronę.Zrobiłem szybki rachunek sumienia,ale niczego w pamięci nie znalazłem ,więc czekałem aż podejdzie.
Gość podszedł i mówi...dzień dobry :shock: . .Okazało się w trakcie rozmowy że często jeździ do Gorzowa Wlkp. do syna który się ożenił z polką.
Pogadaliśmy z pół godziny,A gość powiedział że jest woźnym w tej szkole i jeśli chcę to mogę wprowadzić MZ-tę na szkolny plac,dodając że na parkingu też nic mi nie zginie bo będzie zwracał na to uwagę.
Bułgar poszedł,a ja wtedy przypomniałem sobie o tym że potrzebuję słodkiej wody do płukania,więc poszedłem za nim na plac szkolny i pytając jakiegoś ucznia o water,trafiłem na stołówkę,gdzie inny uczeń napełnił mi 1,5 litrową butelkę lodowatej wody z dystrybutora.
Na plaży spotkałem dwóch starszych ruskich turystów, mieszkających w pobliskim hotelu,którzy jak się dowiedzieli że jestem z polski,to nic tylko żeby do nich przyjść później do hotelu na wódkę,której mieli dużo butelek.
Wytłumaczyłem im z trudem że droga daleka,brak czasu itd. i po około dwóch godzinach zebrałem się z plaży i szykowałem mojego rumaka do jazdy w stronę niedalekiej już granicy.Jeszcze zanim odjechałem z parkingu,przyszedł znowu znajomy bułgar żeby zapytać jak mi się podobało na plaży i czy wypocząłem chociaż trochę.
W końcu podaliśmy sobie ręce i pojechałem w stronę granicy tureckiej.
Gdy dojechałem do granicy,zatrzymałem się na parkingu i zacząłem szukać kantoru ,gdy na parking podjechał turek na hondzie i zaparkował obok mojej Mz-tki.Oglądał ją z zainteresowaniem więc podszedłem i zaczęliśmy rozmowę(z trudem po rosyjsku) na temat MZ.Okazało się że turek ma w domu ETZ 500.
Zaproponował że pomoże mi w przejściu odprawy ,co mi bardzo pomogło,bo wnętrze budynku gdzie odbywała się urzędowa część odprawy celnej przypominał dworzec kolejowy z wieloma okienkami w których siedzieli celnicy,a co drugi z nich coś ode mnie chciał.
A to podpis,oświadczenie,wizę i jakieś inne informacje,a to wszystko w języku który nie przypomina nawet tych które znam.
Więc byłem bardzo wdzięczny turkowi za pomoc.

Wymieniliśmy się meil-ami,zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia (przy pomocy celnika),i pojechaliśmy parę kilometrów razem w stronę Istambułu,a potem ja skręciłem w stronę wybrzeża,a turek pojechał dalej już sam.

Boczna droga przywitała mnie taką jakością nawierzchni(taką lubię najbardziej)

Warstwa kamyków jest czymś przyklejona do drogi.Tylko czym? Smoła w tej temperaturze pewnie by
się upłynniła.

Wiecznie lejąca się krystalicznie czysta woda w wodopoju dla zwierząt(dobra była) :razz:

W pierwszej napotkanej miejscowości natknąłem się na uliczne przyjęcie.Pozastawiane stoły.Muzyka.Przemówienia z allach akbar,aż mnie strach obleciał i w wyobraźni już widziałem jak mnie kamienują :shock:
Zrobiłem tylko kilka zdjęć i pojechałem gdzie pieprz rośnie.

Osiołek 20-go wieku.



Korzystając z tego że wszyscy mieszkańcy miasta zebrali się na rynu,postanowiłem poszukać noclegu,tym bardziej że do zmroku było już niedługo.

Musiałem "posadzić" kilka drzewek żeby motura i namiotu z drogi nie było widać i poszedłem na zasłużony odpoczynek.

Część piąta Turcja-Turcja


Przez pół nocy nie pozwalały mi wyspać się jakieś szczekające w oddali psy,których szczekanie słychać było raz głośniej,a raz ciszej.Zastanawiałem się wtedy czy to oznacza że psy biegają po okolicy,raz zbliżając się by potem znów oddalić się od miejsca gdzie miałem rozbity swój namiot,czy może to zmieniający się kierunek wiatru powoduje te zmiany głośności.Gdy wreszcie nastał świt to nie zwlekając wygramoliłem się z namiotu i pozwijałem cały mój dobytek do kupy.
Mimo wczesnego ranka było ciepło,więc z przyjemnością wsiadłem na MZ i popędziłem jej koniki :smile:
Celem było tureckie wybrzeże morza czarnego.
Zanim udało mi się dojechać nad morski brzeg,musiałem przejechac przez maleńkie senne miasteczko KIYIKOY :smile:


Ta brama miejska pamięta pewnie złote czasy Imperium Osmańskiego.

Zgłodniałem troszeczkę więc zatrzymałem się w pobliżu piekarni z której zalatywał zapach jeszcze ciepłego chleba.
Wchodząc przez próg sklepu powiedziałem na przywitanie salam alejkum,ale nikt nie odpowiedział.
Może to nie jest tureckie przywitanie-pomyślałem.
Wybrałem z półki słusznej wielkości bochenek i ustawiłem się w krótkiej kolejce przy ladzie.
Kiedy klient przede mną został już obsłużony i skasowany wtedy ja położyłem swój bochenek i 10 lirów na ladzie,to sprzedawca bez najmniejszego grymasu na twarzy zapakował bochenek do firmowej reklamówki i ku mojemu zdumieniu podał mi go razem z... banknotem którym chciałem zapłacić :shock:
Zaskoczony jeszcze raz spojrzałem na cenę chleba umieszczoną na półce skąd wziąłem bochenek.Cena wynosiła coś około 5 lirów,więc przecież dycha powinna wystarczyć :?
Stałem tak dłuższą chwile trzymając w rękach chleb i pieniądze,nie wiedząc o co w tym chodzi i nie wiedząc co zrobić.
Sprzedawca zrobił gest ręką jakby chciał żebym już poszedł ze sklepu,a ja nie mogłem się ruszyć,taki byłem zszokowany:??? .Dopiero klient który kupował chleb przede mną pociągnął mnie delikatnie za rękę w stronę wyjścia i razem wyszliśmy ze sklepu.
Okazało się że zna kilkadziesiąt słów po angielsku więc próbowałem go wypytać o co chodzi z tym darmowym chlebem,ale słabo szła nam rozmowa i zrozumiałem tylko tyle że sprzedawca chciał mi dać ten chleb za darmo.
Poszedłem więc dalej nie rozumiejąc dlaczego.

"Darmowa"piekarnia.Mam jeszcze reklamówkę po tym chlebie.Miał smak tego samego chleba który miałem przyjemność jeść w polsce przed wynalezieniem"polepszaczy"czyli proszku ze zmielonych kopyt.

Pojechałem pozwiedzać wybrzeże.


Po prostu bajka.

Tureccy elektrycy też się mylą czasami w pomiarach długości przewodów. :lol:


Plaża ukryta przed cywilizacją.

Ni to chwast,ni drzewko.

Cała plaża dla czworonogów.Ot pieskie życie. :smile:

I takie fale się marnują.

Ale cóż to?Nadchodzą pierwsze plażowiczki.


W każdym stadzie musi być jakaś czarna owca. :lol:

Widział ktoś,gdzieś,kiedyś nadmorskiego bacę?Swoją drogą fajny gość.


Za plażową rzeką jest pole namiotowe(ani żywego ducha nie uświadczyłem).Wymażone miejsce na zlot MZ Klubu :smile:

Miejsce było po prostu bajeczne.Nie mogłem wyjść ze zdziwienia,że niema tam tłumu turystów leżących we wszystkie strony na tej czyściutkiej i urokliwej plaży schowanej między dwoma urwiskami,a rzeką z kumkającymi wśród przybrzeżnych roślin żabami.
Pokąpałem się,i wyleżałem za wszystkie czasy,ale w końcu kiedyś trzeba się było zebrać,wiec w mokrych po kolana spodniach(zmoczonych przez te podstępne fale :grin: )pojechałem dalej w kierunku Istambułu.
Dojechałem do jakiegoś miasteczka gdzie chciałem znaleźć jakiegoś przedstawiciela operatora tel.
komórkowej,żeby zakupić u niego kartę sim,tak żeby na te dwa dni pobytu w Istambule mieć dostęp do internetu za rozsądną cenę.Postanowiłem zapytać w sklepie o drogę i młody sprzedawca wskazał mi kierunek w którym powinienem znaleźć salon Vodafone.
Ale na odchodne zapytał mnie po angielsku czemu jeżdżę w kasku? :shock: Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć,więc wymyśliłem,że nie mam go gdzie schować,w odpowiedzi na co sprzedawca powiedział żebym chwilkę zaczekał i poszedł do swojego sklepu,gdzie spod lady wyciągnął potężną reklamówkę,do której polecił mi schować swój kask i powiesić go na kierownicy.
Cóż było robić?Gdy się wchodzi między wrony to trzeba krakać jak i ony.Wpakowałem więc kask do reklamówki,podziękowałem sprzedawcy i pojechałem rozgrzanymi ulicami miasta we wskazanym kierunku,a wiatr rozwiewał mi włosy :lol:


Dojechałem do salonu Vodafona i po angielsku pytałem o kartę sim z internetem,najlepiej PRE-PAID.
Niestety obsługa klienta nie rozumiała ani jednego słowa,więc moje wysiłki były na nic.Okazało się że jeden z klientów rozumie trochę po angielsku,więc mi pomagał jako tłumacz. Potrzebny był paszport więc go przyniosłem.Ale i tak pojawiały się jakieś kolejne problemy,a na koniec okazało się że niestety nie mogą mi sprzedać karty,chociaż decydowałem się na dużo droższą opcję niż pierwotnie.
Musiałem się obyć jakoś bez mobilnego internetu.


Pojechałem dalej tą ulicą i jadąc zauważyłem że na głównej ulicy tego miasta niema...znaków drogowych :shock:
W drodze do istambułu mijałem wielu motocyklistów,i rzeczywiście podobnie jak ja jechali bez kasku.
W końcu jednak nałożyłem go na głowę ,bojąc się o moją delikatną skórkę na łysinie i o to co może z nią zrobić południowe słońce. :wink:
Dojechałem do jakiejś autostrady,której w żaden sposób nie dawało się ominąć.
Przed wjazdem na autostradę był cały rząd bramek,ale wjazd do tych bramek był sterowany przez światła"wpuszczające" pojazdy z dwóch różnych dróg.Czekałem więc wśród innych pojazdów,grzejących silniki i czekających na "zielone"Gdy w końcu się pojawiło to na wyścigi każdy wcisnął gaz do dechy,żeby zdążyć do swojej bramki,z których każda obsługiwana była przez innego operatora pobierającego opłaty elektronicznie.
Nie bardzo wiedziałem w którą bramkę mam wjechać więc jechałem trochę wolniej niż inni i dopiero w ostatnim momencie zdecydowałem się na jedną z bramek.
Chyba to moje niezdecydowanie sprawiło że wieżdżając do bramki otarłem się kierownicą o osobówkę,której kierowca też wybrał tą samą bramkę.
Gość zajechał mi drogę wewnątrz bramki,tak że nie mógłbym uciec do przodu i wyskoczył z auta wykrzykując coś po turecku.
Czułem się i winny i bezradny a w dialog nie mogłem z nim wejść więc po angielsku powiedziałem mu że I am from poland.I gość z początku zaniemówił a groźny wyraz twarzy jakby złagodniał i z tureckim akcentem zapytał...po polsku czy mi się nic nie stało.W odpowiedzi powiedziałem że nie i tylko wskazałem na jego karoserię na której widać było otarcie po aluminiowej dźwigni sprzęgła.Gość musiał być kasiasty,bo powiedział że to nic takiego i jeszcze dodał na odchodne "szerokiej drogi"i już wsiadał do samochodu żeby odjechać i nie blokować bramki.Zdążył jeszcze usłyszeć ode mnie I am sory and thank you,i pojechaliśmy ,każdy w swoją stronę.
Do samego Istambułu myślałem ciągle jak to możliwe,że ciągle na swojej drodze spotykam ludzi którzy mają coś wspólnego z Polską.
W miarę zbliżania się do aglomeracji korek robił się coraz bardziej dokuczliwy,tak że przejechanie pozostałych kilometrów w okolicę bosforu zapowiadało się nieciekawie.
Co jakiś czas jednak korek przyspieszał na tyle że w końcu można było ochłodzić cylinder.Taka jazda trwała może z godzinę aż dojechałem do następnych bramek przed którymi był duży parking,na który postanowiłem zjechać i odpocząć chwilę,przejrzeć mapę itp.
Wtedy zauważyłem dziwne zachowanie innych motocyklistów przejeżdżających przez bramki.
Zamiast zwyczajnie jechać w sznurze samochodów,to czekają przed samymi bramkami na jakiś wysoki samochód ,żeby się w jego "cieniu" stać niewidocznym dla kamer ,czy czujników rejestrujących przejazd pojazdu.
Stałem tam dość długo,po to żeby przyjrzeć się temu zjawisku i stwierdziłem że nic się bez powodu nie dzieje,i powinienem zrobić tak samo,bo mogę się narazić na bliżej nieokreślone konsekwencje.
Byłem jakieś 100 metrów od bramek i tyle miałem do dyspozycji żeby wcisnąć się do dość szybko jadącego korka,przejechać przez pierwszy pas z autami i wcisnąć się w drugi sznur aut(oczywiście za jakiegoś dostawczaka lub autobus) i jechać metr za nim przez bramkę.
Wyczekałem na jakiegoś dostawczaka na drugim pasie i szpula,wcisnąłem się w pierwszy sznur aut i za chwilę w drugi sznur za moje upatrzone wcześniej auto i udało się :razz:
Dojechanie w okolice bosforu zajęło mi jakieś dwie godziny od momentu kiedy pierwszy raz zobaczyłem tablicę informującą że jestem już w istambule.
Teraz trzeba było znaleźć tylko jakiś c hotel bo miałem zamiar pozwiedzać miasto przez dwa dni
Ale najpierw trzeba było znaleźć jakąś kafejkę internetową,co nawet nie okazało się trudne,bo tych akurat"przybytków" w istambule jest całkiem sporo.
Turek za godzinę zażyczył sobie jedno euro ale widocznie czas tam płynie inaczej,bo po pół godziny już czas się skończył :klnie: a ja chcąc kontynuować rezerwację pokoju musiałem zapłacić znowu.
Ale najważniejsze było że udało się zarezerwować pokój i kąt do spania.
Pojechałem do hotelu żeby wreszcie odpocząć,ale zanim udało mi się do niego dojechać ,to te kilka ostatnich kilometrów jechałem chyba z godzinę,walcząc z nieaktualną nawigacją,która w wąskich uliczkach między wysokimi budynkami po bokach całkowicie głupiała i dziesiątki razy zdarzało się że jednocześnie mówiła skręć np.w lewo,a na ekranie strzałka kierunku skierowana była odwrotnie.
Prawdopodobnie nawigacja po prostu nie "widziała" satelit i nie nadążała za moimi zmianami kierunku.
Efekt był taki że jeździłem w pobliżu hotelu nie mogąc do niego dojechać.
Martwiłem się już czy wystarczy mi benzyny,gdy w końcu wjechałem na tą upragnioną ulicę :evil:
Zaparkowałem na chodniku między słupkami i poszedłem pieszo na poszukiwania recepcji.
Jednak radość z dotarcia do celu szybko zniknęła z mojej twarzy,gdy znalazłem długo poszukiwany numer budynku.Okazało się że wejście do mojego "hotelu"jest zamknięte na cztery spusty,drzwi sa pordzewiałe,odrapane,szybki nad drzwiami powybijane,w środku widać jakieś budowlano-remontowe śmieci.
Orzesz k..wa,ale się dałem wypi....lić :klnie:
Zapłaciłem ponad 30 euro za zamknięte drzwi do jakiegoś starego magazynu :klnie:
Chodziłem tam i z powrotem z 15 minut ,szukając nie wiadomo czego i zastanawiając się co zrobić i komu trzeba za to wpier...ić.
Nerwy nerwami ,ale trzeba było znaleźć jakieś wyjście|z tej sytuacji,czyli drugi hotel.Poszedłem szukać jakiegoś internetu,ale pech nie odpuszczał,bo niczego w pobliżu nie mogłem znaleźć a daleko bałem się od mojego bagażu i motura odchodzić,żeby nie zgubić drogi powrotnej wśród jednakowych uliczek,a gps w telefonie,baterię miał na wykończeniu.
Gdy po bezowocnych poszukiwaniach wróciłem sprawdzić czy MZ jeszcze stoi w tym samym miejscu co powinna,to przyszła mi do głowy myśl żeby zapytać się kogoś co się stało z tym hotelem.
Pokazałem adres gościowi który stał dłuższy czas niedaleko"drzwi do hotelu".Turek wskazał mi na osobę siedzącą na postawionym na chodniku pod murem krześle.
Pytam się gościa,a on ..po polsku mówi że to jest tutaj,a on jest właśnie z tego hotelu i pokazał mi wejście do recepcji.Potem się okazało że ten adres ma dwa wejścia,a ja trafiłem pod to nieczynne.
Po krótkich formalnościach meldunkowych i wprowadzeniu MZ do garażu(którym była hotelowa recepcja :lol: )Wreszcie poszedłem się wyciągnąć na wyrku.

MZ w recepcji( na płytkach) i dziesiątki lamp na niezbyt dużym suficie.
Poleżałem chwilę ale szkoda mi było tracić czas na wylegiwanie się gdy miasto przepełnione historią czeka na swojego odkrywcę.Niewiele jednak zobaczyłem bo zbliżał się wieczór,więc zrobiłem kolacyjne zakupy i wróciłem do pokoju.
Okazało się że w pokoju na tym samym piętrze mieszkają dwaj polacy,którzy pracują w metrze.Pogadaliśmy z godzinę,wypiliśmy po dwa browary i tak zakończył się pierwszy dzień w Istambule.


Ciąg dalszy w następnym poście bo więcej system nie jest w stanie zmieścić.(Max 6500 znaków :lol2: )
_________________
To smutne,że głupcy są tak pewni siebie,a ludzie mądrzy są tak pełni niepewności.
Bernard Russel
http://www.youtube.com/watch?v=XPfiy1xPUzs
https://www.youtube.com/w...Q?v=oZr1cxPYP-A
http://www.youtube.com/watch?v=Ouf151l7mSs
https://www.youtube.com/watch?v=bz5UCRluJnY
Ostatnio zmieniony przez elektryk111 2016-02-06, 19:54, w całości zmieniany 2 razy  
 
     
elektryk111 
agroturysta


Motocykl: etz251
Pomógł: 9 razy
Wiek: 48
Dołączył: 04 Mar 2014
Posty: 467
Skąd: żarnowiec n/pilicą
Wysłany: 2015-12-27, 16:04   

Część szósta: Istambuł


Rano z trudem zwlokłem się z hotelowej pryczy,mimo że słońce było już wysoko.
Miałem sporo miejsc do obejrzenia,a szczególnie bardzo interesowały mnie meczety i kryty bazar,znany jako Grand Bazaar który jest jednym z największych obiektów tego typu w Turcji. Bazar zajmuje powierzchnię 30 hektarów, ma 61 ulic z około 3500 sklepikami, 22 bramy, restauracje i kawiarnie, dwa meczety i cztery fontanny. Sprzedaje się tu między innymi przyprawy, biżuterię, wyroby garncarskie oraz dywany.



Pewnie każdy gitarzysta zatrzymuje sie tutaj na kilka minut :wink:

Mydła dla każdego.


Chałupa Sułtana Sulejmana.

O sułtan nadchodzi!

Wejście do meczetu sułtana Sulejmana Wspaniałego.


Na gołe kolaniska trzeba było założyć kieckę,bo inaczej zakaz wstępu.


Marmurowe bloki

Studnia pamietająca czasy Imperium osmańskiego.

jeśli chcesz kogoś poznać to przejrzyj jego śmietnik.Od razu widać że istambuł to królestwo dywanów. :lol:


Całe ulice zarezerwowane na chandel tylko maszynami szwalniczymi.

Królestwo guzików :razz:

Turecka sypialnia.Zwróćcie uwagę na lampkę po lewej.

W kraju brodatych ludzi,manekiny też muszą trzymać fason :smile:

Czas na poranne modły(Obowiązkowo 5 razy dziennie :???: )

Kłótnia ,bo dywany zastawiają wejście klientom sklepu.

To kanuni przypomina mi Rometa zet-kę.Kotu tam wszystko jedno. :lol:

Takich ocieplaczy na ręce jeszcze nie widziałem.

Owiewka z profila i plexi.

Turczynka zaprasza na taniec derwiszów za okrągłe 50 lirów.Dziękuję nie skorzystam.

Chrześcjańskie obrazy i wersety z koranu w tych samych ramkach.A co na to Wielka Inkwizycja?
Cysorz to ma klawe życie.


Model domu sułtana.A miliony przymierały głodem.

Przed wejściem do meczetu można umyć nogi.


Wymiary wewnętrzne to około 70x70mb.

Pytanie za st punktów:Gdzie to ma bak?



Buda dla kotów.Specjalnie pytałem o to przechodnia.

Tak w ogóle to Istambuł jest przez niektórych nazywany miastem kotów :smile: .

Po tej bieganinie po starym mieście,zrobiłem się głodny,więc poszedłem na poszukiwanie jakiegoś baru ,gdzie mógłbym zjeść jakieś typowe tureckie danie.Po rozpoznaniu terenu zasiadłem przy ulicznym barze i zamuwiłem coś co przypominało to co jest w polskim kebabie,ale z dodatkiem ryżu i surówek.Było pikantne i nawet smaczne,że zastanawiałem sie nad poprawką.Ale może trochę później,więc podałem kucharzowi banknot,ale ten obejrzał go i podał mi go z powrotem,kręcąc przecząco głową.Czyżby za mało?Raczej nie,bo przecież sprawdzałem cenę nad ladą i wyraźnie była niższa niż nominał banknotu.
Ale kucharzowi wyraźnie coś nie pasowało,więc i ja zacząłem przyglądać się papierowi,i po paru sekundach zrozumiałem o co chodzi.
Po prostu zamiast tureckich lei-ów zabrałem z hotelu Bułgarskie lew-y.
Sytuacja zrobiła się kłopotliwa,bo kucharz nie chciał przyjąć nawet zwiększonej ilości tych samych lewów,a lejów nie miałem ani jednego.
Chyba musiałem wyglądać na szczerze przejętego tą sytuacją,i z oczu dobrze mi patrzyło,bo sprzedawca oddał mi lewy i dał mi do zrozumienia że bym poszedł do bankomatu i przyniósł odpowiednią walutę.
Oczywiście tak zrobiłem jak powiedział.
Pospacerowałem jeszcze po uliczkach starego miasta,oczywiście unikając turystycznych,nieciekawych alei,gdzie sklepy prześcigają się w przyciąganiu wzroku i portfeli klientów do swoich wnętrz.
Na jednej z wąziutkich uliczek spróbowałem soku z wyciskanych przez dziadka pomarańczy,i tak mi posmakował,że obiecałem sobie że taką wyciskarkę sobie kiedyś sprawię.
Wracając do hotelu Szedłem kawałek drogi za brodatym czyścibutem,niosącym swoje "narzędzia" pod pachą,gdy w pewnym momencie jedna ze szczotek wyślizgnęła mu się na chodnik.
Podniosłem szczotkę i zawołałem czyścibuta,który gdy zobaczył że mu wypadła szczotka a ja mu ja podaję,to zaczął mi tak dziękować ,jakbym mu życie uratował.Musiałem wyciągnąć swoją dłoń z jego dłoni,bo chciał ją całować,a potem nie chciał mnie puścić,bo koniecznie chciał mi w ramach podziękowania wyczyścić buty.
Szybko usiadł na stopniu jakichś schodów,postawił podnóżek przed sobą i prawie błagał mnie,żebym postawił na nim swój but.
Wytłumaczyłem mu,że te moje buty nadają się już tylko do śmietnika,a nie do czyszczenia,i poszedłem dalej.
Wróciłem do hotelu i natknąłem się w nim na swojską,biesiadną atmosferę w recepcji.Towarzystwo było ciekawe,jak mi się podobało w istambule i gdzie jeszcze planuję pojechać.Fajnie się rozmawiało,szczególnie po paru głębszych.Opowiedziałem im o darmowym chlebie,braku pieniędzy w barze i czyścibucie,a wtedy tubylcy wyjaśnili mi że przyczyna tych zachowań może być tylko jedna.Miesiąc ramadanu(muzułmańskie święto),kiedy to każdy powinien zrobić coś bezinteresownie dla innego człowieka.
Do wiedziałem się też że w Grecji,do której miałem zamiar jutro jechać,nie działają bankomaty i jeśli nie będę miał gotówki,to nawet nie będę mógł zatankować benzyny.
Powinienem więc w Turcji zaopatrzyć się w euro,wypłacając je z odpowiedniego bankomatu,lub wymieniając walutę w kantorze.Te ostatnie były już z racji późnej godziny zamknięte,więc towarzystwo wytłumaczyło mi drogę do bankomatu(chyba BBWA).
Udało mi się go odnaleźć i z napełnionymi kieszeniami,i napełniony nadzieją poszedłem spać,jeszcze tylko uprzedzając Recepcjonistę że będę zabierał MZ-tkę z recepcji o 5-ej rano,żeby wyjechać z tego niekończącego się Istambułu zanim zakorkuje się tak jak przy wjeździe.Dla recepcjonisty był to o tyle problem,że będzie musiał przyjść do pracy o godzinę wcześniej,żeby "wydać" mi motocykl,ale w końcu stwierdził,że "trzeba to trzeba"i mogłem wreszcie iść spać.

Część siódma. Turcja-Grecja

Wyjechałem zgodnie z planem.
Szkoda tylko że nie wszystkie drogi zgadzały się z planem w pamięci GPS-u :???:
Zależało mi na tym,żeby dojechać w pobliże wybrzeża morza marmara,i się w nim choć raz wykąpać,bo chociaż stare miasto Istambułu przylega do morza,to nie można było do niego dojść z powodu remontu nabrzeża.
Gps jednak uparcie kierował mnie w głąb lądu i nawet wprowadzenie nadmorskiego celu niewiele pomogło,bo droga wyznaczona przez gps była w remoncie i wyglądała jak rów przeciwczołgowy.
Nie było innego wyjścia jak tylko przestać zwracać uwagę na komunikaty nawigacji i zacząć kierować się słońem :razz:
Niedaleko od drogi zobaczyłem polną drogę dojazdową do pól,wijącą się w odpowiednim kierunku.
Żeby do niej dojechać trzeba było tylko przejechać przez rów,kilkaset metrów ścierniska i wspiąć się motorem na skarpę,za którą była dróżka na którą chciałem wjechać.
Udało się to dopiero za drugim podejściem,ale najważniejsze że się udało :smile:


Droga prowadziła w dół,więc rosła szansa,że w końcu dojadę w pobliże morza.
I rzeczywiście.Przede mną pojawiło się może Marmara.

Śniadanko nad morzem smakuje rewelacyjnie :razz:




W końcu trzeba było się jednak zbierać.


Gaj oliwny,jakich sporo widziałem w turcji i grecji.

Przejeżdżając przez niewielką nadmorską miejscowość,natknąłem sie na sklep "żelazny",i udało mi sie w nim zakupić brakującą śrubkę do owiewki,która wcześniej uporczywie się odkręcała aż w końcu zginęła.



Robiło się gorąco więc pomyślałem o ochłodzeniu się w morzu,więc próbowałem znaleźć choćby kawałek piaszczystej plaży,ale niestety ciągle były tylko kamienie i kamienie
Rozłożyłem więc pod sobą wszystkie szmaty jakie miałem na wierzchu w bagażu i rozpocząłem plażowanie,które miało być ostatnie w Turcji,gdyż droga do przejścia granicznego z grecją prowadziła w głąb lądu i nijak nie dało by się tego objechać inaczej.
Dno morza przy tej plaży było tak najeżone jakimiś ostrymi kamieniami,że aby się choć trochę pomoczyć,to trzeba było walczyć z każdą falą o utrzymanie równowagi,stojąc na szeroko rozstawionych nogach :neutral:
Skupiłem się więc na wylegiwaniu na kamieniach,co w końcu sprawiło że "oko mi się przymknęło" i gdy za jakąś godzinę się obudziłem,to moja skóra na nogach i piersi wyglądała już całkiem inaczej jak przed godziną. :roll:
Pochowałem szmaty do bagażu i pojechałem w stronę Grecji.

Po drodze na granicę natknąłem się na jezioro Demirci Goleti.Czyściutkie,cieplutkie,w zupełnym odludziu.
żeby do niego dojechać,to kilkaset metrów musiałem jechać między krzakami.
Droga do granicy jak i sam przejazd przez granicę odbył się w miarę sprawnie,choć przeszkadzało trochę słońce,lejące żar z nieba,tak że po przejechaniu granicy,myślałem już tylko żeby dojechać do morza Egejskiego i się w nim ochłodzić.

Już je widać :razz:
Jadąc,po drodze zacząłem zauważać mnóstwo budynków,które były pozbawione dachów:




Potem przypomniałem sobie,że grecy nie muszą płacić podatków od nieukończonych budynków,i dlatego tyle budynków stoi nieukończonych :lol:

Ozdoby na stropie są po to,żeby zasłonić sterczące w niebo druty zbrojeniowe :lol:


Plażowe kaktusy :lol:
Na greckiej plaży ludzi co niemiara,a plaża piaszczysta i woda ciepła i przezroczysta,więc wykąpałem się z przyjemnością,choć zaczęło mi dokuczać pieczenie skóry przypalonej w czasie snu nad tureckim morzem :cry:
Zrezygnowałem więc z suszenia się na piasku i pojechałem dalej zastanawiając się,czy jechać dalej w głąb Grecji,czy raczej kierować się w stronę Macedonii.
Wymyśliłem w końcu,że będę powoli kierował się w stronę Macedonii,żeby w razie jakiejś poważniejszej awarii,mieć ze dwa dni zapasu czasu na naprawę M-zetki,która spisywała się puki co bez zarzutu.
Czasami,po mocnym nagrzaniu dobiegało z okolic cylindra jakieś cieniutko brzmiące dzwonienie przypominające dźwięk spadających na szybę spinaczy biurowych,albodźwięk dziesięciogroszówki wrzucanej na kościelną tacę:smile:,ale jakoś nie brzmiało to szczególnie groźnie.

Ostatnie spojrzenie na może Egejskie.

Było tak płytko że można by pewnie wejść na kilkaset metrów od brzegu.

Ciekawe czy to roślina czy plażujące zwierze.

Zaczynała mi tylko coraz bardziej dokuczać moja spalona skóra,czerwieniąca się coraz bardziej pod koszulą.
Po pewnym czasie nie byłem już w stanie myśleć o niczym innym,jak tylko o tym swędzeniu i o tym co z tym zrobić.
Tak na szybko wymyśliłem,że będę lewą ręką odciągał koszulę od skóry na piersiach,co dawało dużą ulgę w cierpieniu.
Przypalone miałem też nogi od przodu,ale spodnie przylegały do skóry,nie łopocząc na wietrze,tak że swędzenie nóg nie było większym problemem,ale koszulę musiałem trzymać cały czas,bo każde dotkniecie koszuli do skóry powodowało ból.
Na myśl przyszło mi że gdybym miał kawałek gumy,to mógłbym przywiązać koszulę do owiewki,i było by mi łatwiej.Niestety jak na złość nie pojawiał się na horyzoncie żaden sklep z gumami.
Pomyślałem że może jakoś dotrwam do wieczora,a rano ból będzie trochę mniej dokuczliwy,a że było już po południu,to zacząłem rozglądać się za miejscem do spania.
W czasie poszukiwań miejsca pod namiot,natknąłem się na żółwia.I nie był to żółwik,tylko pełnowymiarowy żółw,który w dodatku potrafił szybko szurać skorupą po ziemi,bo gdy poszedłem po telefon do motoru i wróciłem chcąc zrobić zdjęcie,to już go nie było.Ale miałem nadzieję że nie mógł odbiec zbyt daleko,więc zacząłem go intensywnie szukać,zataczając coraz większe kręgi wokół miejsca gdzie go ostatni raz widziałem.Trwało to dobre 10 minut,aż zacząłem tracić nadzieję i myśleć że może spadł z urwiska i dlatego nie mogę go znaleźć,aż nagle go zobaczyłem,wciśniętego pod niewielki,kolczasty krzaczek wyrastający spomiędzy skalnych odłamów.Gdy się zbliżyłem żeby go obejrzeć,jeszcze głębiej wcisnął się między kamienie,tak że ledwie było by go widać na zdjęciu.
Musiałem mu"pomóc" ustawić się do zdjęcia i tylko miałem nadzieję że mnie nie podrapie wielkimi pazurami w czasie"transportu",ale tylko syczał i kłapał swoim pyskiem.
Po cyknięciu zdjęcia żółw w pośpiechu się oddalił.

Kto pierwszy do namiotu.Start! :grin:

Historia z żółwiem dała mi do zrozumienia że mogę się spodziewać też innych zwierząt,które niekoniecznie będą takie dobrotliwe jak on,czyli węże i skorpiony. :shock:
Postanowiłem że choćby nie wiem jak było gorąco to namiot będzie zasunięty na 100%.
Niedługo znalazłem iglasty lasek,w którego cieniu rozbiłem namiot i czekałem na sen,który jednak za nic nie chciał nadejść,bo odpędzała go nie dająca o sobie zapomnieć swędząca skóra,która przy każdym ruchu zdawała się pękać w setkach miejsc jednocześnie,i nawet gdy usnąłem ,to za chwilę się budziłem od nowa.
I taki sen męczennika trwał aż do rana.

Część ósma Grecja-Grecja

Rano dłużej niż zwykle się wylegiwałem,bo sama myśl o tym,że trzeba będzie się wygramolić z namiotu i przetrzymać towarzyszący temu ból spalonej skóry,przyprawiała mnie o drgawki.Gdy jednak usłyszałem warkot samochodu,który zatrzymał się na drodze blisko lasu,to ciekawość zmusiła mnie do wypełznięcia i rozejrzenia się wokoło.
Z samochodu wysiadło dwóch gości i po krótkiej wymianie zdań jeden z nich skierował się ścieżką w głąb lasu w którym spałem.
Zastanawiałem się czy idzie do mnie,ale gdy zobaczył mój wigwam to był raczej zaskoczony.
Uprzedziłem jego pytania,mówiąc I am from Poland ,w odpowiedzi na co gość przyłożył dwie dłonie do swojego policzka jakby pytając czy tutaj spałem.Potwierdziłem skinieniem głowy i gość machnął tylko ręką i poszedł dalej.
Wyjeżdżając z lasku zauważyłem że na jego obrzeżach porozstawiane są ule i tabliczki o zakazie wchodzenia,ale to już nie miało dla mnie znaczenia,więc tylko dodałem gazu i trzymając koszulę w lewej ręce popędziłem przed siebie zostawiając za sobą kłęby jasno-niebieskiego dymu :wink:


Kopalnia marmuru

Palmy były naprawdę fajne i koniecznie chciałem mieć zdjęcie na ich tle.Problem polegał na tym że nie było na ulicy żadnego przechodnia,który mógłby cyknąć fotkę.
Dopiero pomogła młoda kobieta,którą musiałem wywabić z mieszkania przy ulicy :grin:

Po nieprzespanej nocy,chciałem się koniecznie gdzieś przespać,chociaż z godzinkę,tak żeby nie spaść z motoru w czasie jazdy,i niedługo wypatrzyłem park z ławeczkami ustawionymi,pod drzewami o szerokich gałęziach zacieniających doskonale ławki.Podjechałem pod jedna,ustawiłem disco polo w komórce i rozłożyłem się wygodnie z kocem pod głową.Było mi wygodnie i czułem że sen sie zbliża,ale zanim nadszedł,to wcześniej nadszedł jakiś gość i usiadłszy obok coś zaczął do mnie mówić.
Jako że mam w sobie wrodzoną grzeczność,to nie zepchnąłem go z ławki kopniakiem,ale zacząłem z nim "rozmawiać".Było to o tyle łatwiejsze,bo gość mówił nie po grecku ale po...rosyjsku.
Po kilku standardowych pytaniach typu:skąd jesteś?,ile dni jedziesz i którędy? gośc zaczął opowiadać o sobie i o tym jak to sie stało że wyemigrował z Rosji do Grecji i co z tego wynikło.Zalił się również że nie ma tu z kim pogadać,bo nikt nie zna tutaj rosyjskiego.
Przy okazji wypytałem go o kryzys Gospodarczy w grecji ,na co odparł,że ludzie nie mają zupełnie pieniędzy,a bankomaty nie działają,i nie mają grecy jak kupować jedzenia,czy benzyny.
Rusek jakby wykorzystując temat o biedzie i pieniądzach,zapytał czy nie dałbym mu 50 eurocentów ,bo chciałby coś kupić w sklepie a mu brakuje. :grin:
Żal mi się zrobiło tego ruska,bo nie wyglądał na lumpa i choć prawie nigdy nie daję pieniędzy to tym razem zrobiłem wyjątek.
W zamian dał mi jakjeś stare koraliki,których nawet nie chciałem ale w końcu wziąłem.
Poleżałem jeszcze kilkanaście minut na tej ławce ale sen nie chciał nadejść,więc pozwijałem koc i pojechałem dalej,trzymając lewą ręką koszulę :???:
Przejeżdżając koło baru widziałem jeszcze machającego do mnie ruska. :grin:
Natknąłem się przy drodze na jezioro Technit Limni Kerkini Opisywane w przewodnikach jako siedlisko niezliczonych gatunków ptactwa wodnego.




Postanowiłem wcześniej się położyć,żeby nadrobić brak snu z poprzedniej nocy,więc zacząłem szukać noclegu,tym bardziej że przede mną widziałem rozciągające się pasmo gór przez które nie chciałbym jechać nocą.
Niedługo znalazłem odpowiednie krzaki,z porozpinanymi na ich gałązkach pajęczynami i przy odgłosie szczekania psów rozbijałem namiot i z trudem zasypiałem.

Ciąg dalszy nastąpi....
_________________
To smutne,że głupcy są tak pewni siebie,a ludzie mądrzy są tak pełni niepewności.
Bernard Russel
http://www.youtube.com/watch?v=XPfiy1xPUzs
https://www.youtube.com/w...Q?v=oZr1cxPYP-A
http://www.youtube.com/watch?v=Ouf151l7mSs
https://www.youtube.com/watch?v=bz5UCRluJnY
Ostatnio zmieniony przez elektryk111 2016-03-28, 13:33, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
borgi 
Zlotowicz
Borgi


Motocykl: ES 250/0 '59
Pomógł: 20 razy
Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 659
Skąd: Kraków/Zabrnie
Wysłany: 2015-12-28, 10:28   

Heh, zajebista historia! Dzięki że się nią z nami dzielisz. Pisz książkę chłopie czym prędzej :piwo:
_________________
--
Borgi
http://www.motor.eu.org/gallery/
 
     
lipton 
Kocham Cię życie.

Motocykl: etz 251,saxon, gsxr.
Pomógł: 5 razy
Wiek: 46
Dołączył: 05 Maj 2011
Posty: 819
Skąd: Piaseczno
Wysłany: 2015-12-28, 17:19   

Podziwiam i zazdroszczę. :piwo:
_________________
WPI
 
     
Dodek 
...

Motocykl: mz cbr
Pomógł: 88 razy
Wiek: 28
Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 2201
Skąd: Mielec
Wysłany: 2015-12-28, 18:42   

Ten motorower to Sachs Madass - "szalona dupa" :lol: i bak ma w ramie.
_________________
Etz 250 -> Sc33 ->Dl650-> F4i +RN09->f4i->CBF liter
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Copyright © 2004-2015 MZ KLUB POLSKA
Strona wygenerowana w 0,26 sekundy. Zapytań do SQL: 15