» SZUKAJ
» FAQ
» ALBUM
» UŻYTKOWNICY
» REJESTRACJA
» REGULAMIN




Poprzedni temat «» Następny temat
Bałkany 2014
Autor Wiadomość
Dodek 
...

Motocykl: mz cbr
Pomógł: 88 razy
Wiek: 28
Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 2201
Skąd: Mielec
Wysłany: 2014-08-24, 13:44   

dex, czekamy na fotki albo relację :razz:
 
     
dex 


Motocykl: Toffik, XTZ 850 ST
Pomógł: 28 razy
Wiek: 39
Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 1053
Skąd: Wawa - Zamość
Wysłany: 2014-08-24, 14:24   

Spokojnie, cierpliwości, będzie na pewno.
Potrzebuję tylko trochę czasu na segregację zdjęć (blisko 2000) i napisanie sensownego tekstu ;)
Taki wniosek na szybko:
Coraz trudniej jest mi sobie wyobrazić wypad motocyklem w gorące rejony świata.
W kombinezonie to sauna parowa, piekarnik i mikrofala razem wzięte, nawet podczas jazdy.
Z kolei bez, to głupota... Ale może da się do sauny przyzwyczaić?
_________________
Toffik czeka na więcej uwagi, Tenera wybiera się do makijażystki, a DEXFALIA bryka i co jakiś czas nóżkę złamie...
 
 
     
to-mecz-q 


Motocykl: MZ ETZ 251 1989r
Pomógł: 6 razy
Dołączył: 19 Lut 2008
Posty: 474
Skąd: Łolesno
Wysłany: 2014-09-14, 00:42   

elektryk111, Ty ciągle w drodze czy jak?
_________________
"Nieważne gdzie, nieważne jak... ważne z kim."

Samemu jedzie się szybciej, ale we dwoje dociera dalej :)
 
 
     
elektryk111 
agroturysta


Motocykl: etz251
Pomógł: 9 razy
Wiek: 48
Dołączył: 04 Mar 2014
Posty: 470
Skąd: żarnowiec n/pilicą
Wysłany: 2014-09-15, 17:06   

Nie Nie nie.Moja wyprawa trwała 7 dni i6 nocy.Przejechałem 2700 km.
Kiedy tylko uporam się z obowiązkami w domu i poza domem to oczywiście opiszę moje wrażenia.
_________________
To smutne,że głupcy są tak pewni siebie,a ludzie mądrzy są tak pełni niepewności.
Bernard Russel
http://www.youtube.com/watch?v=XPfiy1xPUzs
https://www.youtube.com/w...Q?v=oZr1cxPYP-A
http://www.youtube.com/watch?v=Ouf151l7mSs
https://www.youtube.com/watch?v=bz5UCRluJnY
 
     
to-mecz-q 


Motocykl: MZ ETZ 251 1989r
Pomógł: 6 razy
Dołączył: 19 Lut 2008
Posty: 474
Skąd: Łolesno
Wysłany: 2014-09-16, 10:33   

Aha bo już się martwiłem że tak ci się spodobało i zostałeś tam :)
W takim razie trzymamy za słowo i czekamy:) :piwo: :piwo:
_________________
"Nieważne gdzie, nieważne jak... ważne z kim."

Samemu jedzie się szybciej, ale we dwoje dociera dalej :)
 
 
     
Reich 
Jawer's back


Motocykl: ETZ 250
Pomógł: 24 razy
Wiek: 34
Dołączył: 27 Lip 2009
Posty: 1681
Skąd: Sieradz
Wysłany: 2014-10-23, 20:57   

Czy tylko ja nie mogę się doczekać relacji? :piwo:
_________________
Wino, konserwy, muzyka bez przerwy heavy

Strachliwi zostali w domu, słabi zginęli po drodze, przetrwali eMZeciarze.

Gdzie kończy się asfalt, zaczyna się przygoda.
 
 
     
El mahico 

Motocykl: MZ ETZ250
Wiek: 31
Dołączył: 13 Lip 2013
Posty: 56
Skąd: Krosno/RKR
Wysłany: 2014-10-23, 21:19   

Reich-nie tylko ty.Mnie interesuje również trasa przejazdu.elektryk111 nie zapomnij tego w swojej relacji.
 
 
     
dex 


Motocykl: Toffik, XTZ 850 ST
Pomógł: 28 razy
Wiek: 39
Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 1053
Skąd: Wawa - Zamość
Wysłany: 2014-10-23, 23:01   

Kilka zdjęć z krótkimi podpisami w linku poniżej.
Niestety cierpię ostatnio na totalny brak czasu, żeby jakąś relację napisać, dlatego tylko tyle na chwilę obecną:

https://picasaweb.google.com/114749146732353876202/BaKanyNaForum?authuser=0&feat=directlink

A tu linki do trasy:

http://goo.gl/maps/ZeEpZ

http://goo.gl/maps/UlUj0

http://goo.gl/maps/l5uT3

http://goo.gl/maps/Qmjlh

http://goo.gl/maps/PaOyj
_________________
Toffik czeka na więcej uwagi, Tenera wybiera się do makijażystki, a DEXFALIA bryka i co jakiś czas nóżkę złamie...
Ostatnio zmieniony przez dex 2014-11-25, 20:29, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
     
elektryk111 
agroturysta


Motocykl: etz251
Pomógł: 9 razy
Wiek: 48
Dołączył: 04 Mar 2014
Posty: 470
Skąd: żarnowiec n/pilicą
Wysłany: 2014-10-24, 18:08   

Jakże mógłbym zapomnieć o relacji.Teraz po zmianie czasu wieczory będą dłuższe,więc będę miał czas i spokojną głowę do pisania.Myślę że wieczór dnia zadusznego to będzie dobry czas na publikację.
_________________
To smutne,że głupcy są tak pewni siebie,a ludzie mądrzy są tak pełni niepewności.
Bernard Russel
http://www.youtube.com/watch?v=XPfiy1xPUzs
https://www.youtube.com/w...Q?v=oZr1cxPYP-A
http://www.youtube.com/watch?v=Ouf151l7mSs
https://www.youtube.com/watch?v=bz5UCRluJnY
 
     
elektryk111 
agroturysta


Motocykl: etz251
Pomógł: 9 razy
Wiek: 48
Dołączył: 04 Mar 2014
Posty: 470
Skąd: żarnowiec n/pilicą
Wysłany: 2014-11-02, 21:39   

Niestety nie udało mi się wydostać z uszkodzonej pamięci telefonu (micro sd) zdjęć zrobionych w czasie wyprawy,więc pozostało mi napisać tekst bez zdjęć.Myślałem jeszcze nad zdjęciami ściągniętymi z netu(zastępczymi),ale ostatecznie zrezygnowałem z powodu możliwych problemów wynikających z praw autorskich do tych zdjęć.Wiem że taka relacja sporo traci na atrakcyjności,ale nie mogłem nic na to poradzić.Mapka z trasą przejazdu na samym dole.

Wstęp


Pomysł wyprawy na motocyklu zrodził się w mojej głowie przed kilkoma laty,po przeczytaniu relacji z wyprawy na Bałkany dwóch osób(ojca z synem)na Tropiku i wsk175.
Pamiętam że czytając tą relację co chwilę kręciłem głową z niedowierzaniem i podziwem dla Ich odwagi,bo wydawało mi się to wtedy wręcz niewykonalne na takich zabytkach.
Mijał czas a w mojej głowie dojrzewała myśl-jeśli oni mogli to czemu nie ja-.
Przeszkodą był brak prawa jazdy na moto, wiec zrobiłem prawo jazdy(po prawie 20-latach niejeżdżenia na motocyklu nie było tak łatwo,ale końcu po wielu godzinach rozwiązywania testów w necie udało się i zdałem za 1-wszym podejściem) :cool: .
Pozostało mi tylko....kupić motocykl.Wybór padł na MZ,ponieważ to jest stary motocykl,jest mało awaryjny i też dlatego że ETZ 251 zawsze strasznie mi się podobała(chyba za ten zadarty do góry bak i dźwięk z tłumika) :razz: .
Moto kupiłem we wrześniu 2012r. z myślą że latem 2013 zrealizuję swoje marzenie,ale szybko się okazało że nie będzie to takie proste,choćby z tego powodu że wcześniej byłoby dobrze zrobić remont silnika (stukanie w silniku,ciągnące sprzęgło)i przy okazji poznać budowę tego silnika.
Do tego jeszcze długi czas bez jazdy na moto sprawił że nie czułem się pewnie w siodle,i dlatego postanowiłem rok 2013 sobie jeszcze odpuścić i pojeździć "wkoło komina".
W końcu nadeszła wiosna 2014. Im bliżej było wyjazdu tym mniej miałem pewności co do tego czy zrobiłem wszystko co można żeby oprócz wyjazdu zaliczyć też przyjazd na własnym moto:lol:.
Wtedy zarejestrowałem się na forum-mz(nie było łatwo :smile: ),i założyłem temat:
http://forum.mz-klub.pl/viewtopic.php?t=33262
Z forum też dowiedziałem się, jak poprawnie zrobić remont silnika :piwo:
Z powodu ponownego remontu silnika i przygotowań do żniw,wyjazd przełożyłem na po żniwach,i tu zaczęła się dopiero nerwówka,bo przez ciągle padające deszcze,przeplatane ulewami opóźniały się żniwa a urlop już w trakcie.Dwa tygodnie urlopu minęły,a mnie udało się skosić dopiero połowę zboża. :klnie: .
Jakimś cudem szef zgodził się na drugie dwa tygodnie urlopu :shock: i odżyła we mnie nadzieja że może się uda.
A deszcz padał dalej..... :cry: .
W końcu kiedy z drugiego urlopu zostało już tylko 9 dni nie wytrzymałem i stwierdziłem że reszta żniw będzie po powrocie.
Wreszcie byłem wolny.


DZIEŃ PIERWSZY Polska i Słowacja(część niebieska)

Zgodnie z założeniami w automapę wpisałem trasę krótką,żadnych autostrad i dróg płatnych,a jako cel musiałem wpisać jakąś miejscowość pośrednią na trasie do Rijeki,bo AM nie mogła wyznaczyć trasy:???: .Padło na węgierską miejscowość Letenje(przy granicy chorwackiej).
Wyjechałem w piątek rano.Jasne słońce nastrajało pozytywnie na przyszłość i powoli zostawiałem za sobą wszystkie sprawy i te załatwione i niezałatwione.
Chłód poranka przypomniał mi o niezałożonych ochraniaczach na kolana i kominiarce więc zatrzymałem się na poboczu, podparłem moto boczną stopką....i ledwie zdążyłem złapać za kierownicę,bo stopka boczna zwisnęła złamana na sprężynie. :neutral:
No ładnie-pomyślałem.Już po 20 kilometrach taki numer,to co będzie dalej.
Założyłem ochraniacze ,stopkę wrzuciłem do kufra i z myślą że gdy tylko napotkam przy drodze jakiś warsztat to wszystko wróci do normy.
Na początku przyjąłem taktykę trzymania się ściśle poleceń nawigacji co szybko okazało się błędem,bo na mojej drodze stanął Kraków,tak zakorkowany,że przejazd zajął mi około 2 godzin,a z cylindra bił żar który parzył mi kolana :wink: .
W końcu się udało wyjechać z miasta i żeby nadrobić stratę czasu skorzystałem wyjątkowo z E77 do granicy w Chyżnem.Tam tankowanie,zakupy prowiantu i waluty w kantorze,i ruszyłem w drogę do krainy janosika.
Pierwsze co mnie zdziwiło to znikoma ilość samochodów na ulicach miast i miasteczek słowackich,jakby dzień bez samochodu albo mecz piłkarskiej reprezentacji.
Nie widziałem też wielu sklepów i sklepików,więc chyba dobrze zrobiłem robiąc zakupy w Polsce.
Drogi były dobre,puste i dobrze,intuicyjnie oznakowane,tak że powoli zacząłem się przyzwyczajać do obczyzny,i skupiłem się na podziwianiu widoczków,jadąc 50-90 km/h,a było co oglądać,bo Słowacki krajobraz to góry,lasy,pola,rzeki i znowu góry.
Górskie drogi były kręte i niebezpieczne,więc nie nudziło mi się ani przez moment.Może właśnie dlatego kilometry mijały mi bez żadnego większego wysiłku i odczucia zmęczenia
Mógłbym tak pewnie jechać i jechać ale powoli zaczął zapadać zmierzch i trzeba było myśleć o spa(spaniu) :smile:
Miałem ze sobą namiot,więc nie rozglądałem się za hotelami tylko za kawałkiem płaskiego,osłoniętego terenu w odległości takiej żeby psy z zagród mnie nie słyszały,i na tyle blisko zagród żeby dziczyzna jeszcze czuła respekt.
Wybór padł na pole słoneczników,które okazały się idealne,do maskowania mz-ty.a było tak ciepło że stwierdziłem że nawet nie będę rozbijał namiotu tylko napompuję materac,koc na głowę i dobranoc.
To nie było jednak takie łatwe,bo była to moja pierwsza noc pod gołym niebem(nie ostatnia :mrgreen: )i dane mi było dopiero poczuć na własnej skórze jak wygląda nocne życie drobnej zwierzyny na węgierskich polach.
Co kilka-kilkanaście minut rozlegał się krzyk jakiegoś zwierzęcia,który przypominał krzyk małego,przerażonego dziecka,a kilka metrów ode mnie zwierza miały chyba swoją ścieżkę,bo ciągle coś tupotało,sapało i obwąchiwało okolicę a jedno zwierzę przebiegło mi nawet po nogach.Wrodzony odruch obronny w postaci kopnięcia nogą nie dosięgnął jednak napastnika tylko skosił kilka słoneczników,aż mnie noga zabolała.
Niesprzyjające spaniu okazały się też komary,które jakby wiedziały że mam lekko przykrótki koc,i atakowały zespołowo raz moje stopy a raz wysokie czoło.
Cierpiałem tak aż do momentu.kiedy przy rozwidniającym się już niebie usnąłem.


.DZIEŃ DRUGI Węgry i Chorwacja(część zielona)




Obudziłem się około 6-ej,o dziwo w stanie wskazującym na wyspanie,spakowałem w pośpiechu ogiera i żeby nie przyciągać uwagi rolników którzy już jechali na pole wypchnąłem go na pobocze asfaltu gdzie mogłem już spokojnie odczynić poranną toaletę i zjeść śniadanie .
Włączyłem gps i już zaczął pojawiać się jakiś problem z ładowaniem plików mapy do pamięci.Po kilku próbach AM się wczytała i mogłem ruszać ,więc humorek się poprawił,wstało ciepłe słońce,motorek mruczał miarowo.Teren górzysty zmienił się w pagórkowatą równinę pokrytą dojrzewającymi do zbiorów polami słoneczników i kukurydzy.
Minąłem dunaj,drogi węgierskie wydały mi się lepsze niż na Słowacji,przynajmniej pod względem szerokości.Niedaleko od drogi widziałem nieczynne już pompy do wydobycia ropy naftowej które były pozostawione w szczerym polu ,bez ochrony,i w dodatku były z metalu i nikt ich nie rozkręcał na złom.W polskich warunkach nie utrzymały by się nawet tygodnia.
Nie rozglądałem się specjalnie za zabytkami czy zwiedzaniem,z powodu oczywistego dla mnie czyli braku czasu,więc dzięki temu mogłem jechać wolniutko,zgodnie z przepisami(w granicach rozsądku oczywiście :smile: ),co wiele razy uratowało mi tyłek,bo jak wiadomo co kraj to obyczaj i policyjno-podobne patrole potrafiły się ukrywać za krzakami w cywilnych samochodach tak że oko suszarki można było zobaczyć dopiero kilka-kilkanaście metrów przed.
I tak sobie spokojnie jadąc dojechałem do wielkiego Balatonu,centrum turystyki Węgierskiej,centrum komercji w pigułce.Jechałem ulicą niedaleko jeziora,będąc oddzielony od brzegu niekończącym się rzędem sklepików,hotelików,budek gastronomicznych,parkingów i wszelkiej maści innych budowli które uniemożliwiały wjazd nad Balaton.
W związku z tym postanowiłem że podjadę tu jadąc z powrotem jeśli będę miał zapas czasu i wymieniłem tylko słowackie euro na forinty po kursie godnym Las Vegas,bo powoli kończyła mi się gazolina.
Za Balatonem już powoli zacząłem zauważać że roślinność powolutku prawie niezauważalnie zaczynała robić się inna,jakby rzadsza,uboższa,coraz więcej pojawiało się nieużytków rolnych,albo może to było tylko złudzenie.
Gdy się tak nad tym zastanawiałem,to nawet nie zauważyłem a już dojeżdżałem do kończącego węgierską część trasy Latenje,więc musiałem szybciutko zmienić cel,bo czasu do wieczora miałem jeszcze sporo.
Z całej gamy miast do wyboru wybrałem Chorwacki Zagrzeb gdzie planowałem zapuścić korzenie na jedną noc tym razem w jakimś campingu,bo zrobiło się trochę mokrawo i nieprzyjemnie, a poza tym chciałem się wykąpać w ciepłej wodzie.
W poszukiwaniach bardzo pomógł mi gps bo praktycznie już pierwszy adres okazał się strzałem w dziesiątkę,czyli w spokojne miasteczko(nie pamiętam nazwy)około 10-20 km od Zagrzebia,z campingiem na wzniesieniu,z którego widok rozciągał się chyba na 50 km.Koszt campingu 40kuna(około 18 PLN).
Na kampingu tym spotkałem pierwszych polaków.Rodzinę 2+2,z którą pogwarzyłem do wieczora dawkując sobie chorwackie piwo browarek ,po którym udałem się do szmacianej komnaty na upragniony i zasłużony odpoczynek.




DZIEŃ TRZECI Chorwacja,Słowenia i znów Chorwacja(część czerwona)




Zbudziły mnie dzwony kościelne ,bo akurat naprzeciwko campingu był kościół i była niedziela.
Moja mz miała za sobą już ładny kawałek więc trzeba było dokonać oględzin i zrobić macanie łańcucha,które wykazało 0(zero)rozciągnięcia łańcucha,który miał na ogniwkach napisy JAPAN,a znalazłem go na złomie i wziąłem bo wyglądał na nowy :razz: .
Nastawiłem gps(udało mi się jeszcze raz uruchomić Auto Mapę)na Rijekę z uwzględnieniem Słoweńskiego miasta Novo Mesto,bo chciałem chociaż "zaliczyć" Słowenię.
Jeszcze wiele kilometrów przed Słowenią zaczęły się łagodne góry z dróżkami o szerokości 1,8-2m,które prowadziły przez wioski,pola,łąki,winnice i sady z owocami zwieszającymi się nad jezdnią tak zachęcająco że nie mogłem sobie odmówić żeby nie stanąć i nie narwać do kufra śliwek i jabłek.Nawet nie zauważyłem jak nadszedł dziadek(właściciel)który zamiast mnie opieprzyć za szaber,to jeszcze wciskał mi więcej owoców.Chciał ze mną pewnie pogadać,ale nie mogliśmy się porozumieć więc podziękowałem gestem i słowem i pojechałem dalej podziwiać tą cudną okolicę.
A trasa krótka zaczęła mnie po prostu zachwycać.
Z wąskiego asfaltu droga zrobiła się szutrowa,wąska na traktor,ale dobrze utrzymana i o akceptowalnych wzniosach i spadkach więc jechałem kilometr za kilometrem z myślą że trafiłem do motocyklowego raju i że następną moją wyprawą będzie wyprawa dookoła świata albo że jestem królem dwóch kółek itp.
Taki stan umysłu i dróg utrzymywał się przez jakieś 50 km,aż do momentu kiedy drogi zrobiły się bardziej strome kręte,i gorszej jakości.Wtedy zacząłem się zastanawiać którędy jechać i sprawdzając na mapie odległość do głównej drogi stwierdziłem ze zostało tylko kilka kilometrów.
Dam radę-pomyślałem.Ruszyłem dalej i po przejechaniu jeszcze kilku kilometrów,kiedy już widziałem drogę i słyszałem samochody,na mojej drodze stanął może 100-metrowy odcinek stromej drogi z wysypanymi kamykiem koleinami i pasem trawy pośrodku,a po bokach drogi spadki terenu po kilkanaście metrów.
Na fali optymizmu i nadziei że będzie dobrze a w najgorszym razie wycofam się na hamulcu postanowiłem jechać(ahoj przygodo) :ihaa: .Wszystko szło dobrze z planem dopóki udawało mi się trzymać pomiędzy koleinami ale w pewnym momencie ściągnęło mnie na kamyczki i tylne koło zamiast ciągnąć zaczęło tylko mieszać w kamieniach.
Plan B w postaci przedniego hamulca tylko pogorszył sprawę bo moto z zahamowanym przednim kołem zaczęło zjeżdżać do tyłu a ja z rozłożonymi jak pająk nogami próbowałem kontrolować ten "zjazd",co przecież nie mogło się udać bo moto zsuwało się coraz szybciej i szybciej w stronę skarpy.Trzeba było coś szybko zrobić więc zrobiłem to co pierwsze przyszło mi do głowy,czyli wywróciłem mz-tę w lewo na środek drogi.
Motor wbił się podnóżkiem w kamienie i obsuwanie się skończyło,a ja mogłem się trochę ogarnąć ,i uspokoić nerwy,serce które waliło chyba ze 300 razy na minutę i pomyśleć co dalej:??? ,bo każda próba podniesienia motoru który leżał kołami pod górę kończyła się tylko dalszym zsuwaniem się w nieciekawym kierunku.
Gdybym wtedy miał przy sobie papierosy to chociaż nie palę już 15 lat to wtedy bym zapalił :faja2:
Parę minut siedziałem i patrzyłem jak benzyna wycieka spod uszczelki w baku i myślałem jak tego grata sprowadzić na dół,i wpadłem na pomysł że w pozycji leżącej obrócę moto na tej wbitej w drogę stopce do pozycji kiedy koła będą skierowane w dół i wtedy go dźwignę i na hamulcu i na biegu bez włączonego silnika jakoś sprowadzę na dół.
I powoli,nie zwracając uwagi na obdzierający się bak i pękniętą owiewkę,obróciłem etkę o 180 stopni i podniosłem wreszcie moto na koła i trzymając cały czas hamulec przedni przy włączonym 1 biegu wsiadłem na siodło i udało się.Byłem na dole i z trzęsącymi się od adrenaliny rękami jechałem jedynką z powrotem a podróż dookoła świata odeszła w sferę marzeń. :10ton:
Nastawiłem AM na trasę szybką(żeby tylko wydostać się z tego miejsca na normalną drogę)i pojechałem dalej z podciętymi(chwilowo :lol: )piórkami z powrotem po wąziutkich zawijasach aż wreszcie normalny szeroki na 6m asfalt rozpostarł przede mną swoje dwa pasy i tak dojechałem górską cudownie krętą drogą do rzeki Krka która towarzyszyła mi przez kilkadziesiąt kilometrów urozmaicając surowy górski krajobraz.
Im bliżej Chorwacji tym więcej pojawiało się motocykli,spieszących nad może i samochodów wypełnionych ludźmi ,którzy denerwowali się strasznie że ten kopcący niemiłosiernie motocykl tak wolno jedzie pod górę.Cóż poradzić :nie wiem:
Do Rijeki droga wiodła przez góry porośnięte drzewami,była kręta,z podjazdami i zjazdami długimi i krótkimi,a było ich tyle że już myślałem że tak będzie zawsze gdy nagle z zaskoczenia za tysiąc i jedną górą pojawiło się może,turkusowe albo zielono-niebieskie jak kto woli.
Jakoś tak nieopatrznie z tego wszystkiego zamiast ominąć Rijekę bokiem to w jechałem chyba w sam środek,bo wyjechanie z tego miasta trwało lekko z pół godziny i jeszcze na dodatek obcykał mnie fotoradar który zupełnie niewidoczny,wielkości konserwy śniadaniowej leżał na słupku od świateł przed skrzyżowaniem i obracał się robiąc zdjęcia z przodu i z tyłu. :pojebało:
Czym prędzej wyjechałem z Rijeki chcąc jak najwięcej zobaczyć i jak najdalej zajechać a,celu nawet nie musiałem wpisywać do gps bo droga i tak ciągle prowadziła nad morzem i wystarczyło się tylko go trzymać i nie sposób było się zgubić(najwyżej utonąć :lol: )
Ta droga nad morzem aż do Dubrownika to jest obowiązkowy punkt programu dla turysty zwiedzającego Chorwację.Jest przepełniona zakrętami,podjazdami,i zjazdami,i do tego równiutki asfalt i widoczki czasami z naprawdę dużej wysokości na chorwackie wyspy na tle błękitu nieba.To robi wrażenie.
Fajnie się jechało ale,w końcu dzień pełen wrażeń sprawił ze postanowiłem poszukać noclegu.
O dzikim noclegu nawet nie myślałem,bo po obu stronach drogi albo strome skały albo urwisko i nie byłoby gdzie schować wehikułu,więc postanowiłem zapuścić korzenie gdzieś na campingu.
Znalazłem kamping nad samym morzem wypełniony po brzegi kamperami i namiotami z których dochodziły urywki słów ,których brzmienie przypominało mi hitlera gestykulującego na mównicy,ale zmęczenie było silniejsze i przystałem na cenę 160 kuna (około80PLN)za łyse miejsce pod namiot i nie działający internet :klnie: .Rozbiłem namiot który wyglądał jak kruszynka przy wieloosobowych pałacach niemców,którzy śmiali się potem z mojego namiotu tunelowego mówiąc że tylko prawdziwy superman mógłby w czymś takim sypiać. Wykąpałem się i poszedłem lulu.


Dzień czwarty Chorwacja(część żółta)


Było już całkiem jasno kiedy obudziły mnie krople skondensowanej z oddechu wody,spadające z półokrągłego"sufitu"namiotu tunelowego,który poruszał się wraz z każdym podmuchem wiatru wiejącego od morza.Było zimno.
Poranny chłód odstraszał chyba wszystkich campingowiczów od aktywności więc panowała cisza.Próbowałem połączyć się z internetem,ale niestety byłem poza zasięgiem.Przypominałem sobie różne wyzwiska i obelgi po angielsku,jakich być może będę musiał użyć w recepcji,ponieważ dostęp do internetu kosztował mnie dodatkowo 60 kuna(27PLN) a mnie nie udało się nawet na chwilę z niego skorzystać :evil: .Wyczołgałem się z namiotu,przeczesałem palcami włosy i udałem się na spotkanie oko w oko z recepcjonistą.Recepcja mimo wczesnej pory była już czynna więc wszedłem i zacząłem na początek grzecznie pytać dlaczego nie działa wifi.Pani recepcjonistka udając zdziwioną,odpowiedziała że na pewno działa,i wskazała mi stoliki w barze,który już był czynny.Okazało się że zasięg wifi ograniczony jest tylko do terenu baru,a o ponownym ściąganiu aktualizacji auto mapy mogłem zapomnieć,bo kiedy nadeszło jeszcze kilku turystów w internetowej potrzebie to szybkość transferu tak spadła że pewnie zdążyłbym tam osiwieć zanim doczekałbym się na nową mapę.Miałem jeszcze drugą mapę w tym samym telefonie(darmowy Be-on-Road jeszcze działał)więc odpuściłem sobie próby naprawy AM i po krótkim,pieszym zwiedzaniu plaży i zamoczeniu prawej stopy w chłodnej jeszcze wodzie stwierdziłem że czas się pakować.
O ile pakowanie szło mi całkiem sprawnie,o tyle nie byłem pewny czy uda mi się bez problemów z tym obciążeniem wyjechać wykutą w skale drogą która choć wybetonowana to jednak o stromiźnie która jak mi się wydawało sięgała 40-stu stopni.Nawet kierowca BMW GS-600 gdy ruszał pod tą górę,musiał dwa razy użyć sprzęgła.Byłem o tyle w lepszej sytuacji że startowałem z kawałeczka płaskiego terenu na którym miałem rozbity namiot,co dawało mi jakieś 3 metry rozpędu po równym.Na rozgrzewanie silnika nie było czasu i miejsca bo wokoło było mnóstwo namiotów i turystów którzy wdychali świeże górsko-morskie powietrze i przyglądali się co ja teraz będę robił.
Ale najgorzej jest się za długo zastanawiać, więc pełne ssanie,dwa szybkie ruchy kopniakiem,sporo gazu,zdecydowane puszczenie sprzęgła i MZ tym razem mnie nie zawiodła.Jeszcze odpowiedziałem klaksonem na machanie ręka strażnika przy wyjeździe z campingu i już byłem na drodze,w niezbyt spiesznym strumieniu osobówek,autokarów,i motocykli :cool: .
Jechałem z gps-em ustawionym na Dubrownik,do którego miałem jeszcze do niego około 350 kilometrów drogi,która była w większości taka sama.stworzona pod turystę,który oczekuje ładnych widoków,równego asfaltu,co kilka kilometrów parking z widokiem na może aby można było robić zdjęcia z fajnym krajobrazem w tle.Drogi wypełnione zakrętami,wkutymi w skałę które dawały mnóstwo radości z jazdy :razz: i nie pozwalały poczuć nawet przez chwilę senności,która na równiutkiej autostradzie jak przypuszczam nieraz zwalałaby mnie z kół,tym bardziej po nocy spędzonej w nieklimatyzowanym namiocie :lol: .
Powoli góry zaczęły ustępować pagórkom,coraz bardziej pustym,jałowym ,gdzieniegdzie pokrytym kępkami roślin,i krzewów,nieprzypominających tych z naszych ogródków.
Cały teren usłany był kamieniami z których ludzie usypywali podłużne sterty,Prawdopodobnie żeby uzyskać kawałek w miarę czystego terenu pod uprawę np drzewek oliwnych które zaczęły się pojawiać coraz częściej.
Za miejscowością Rovanjska minąłem Most Maslenicki(długi,wysoki czerwony,134m długości)robiący wrażenie.Kilka km za tym mostem droga którą mnie prowadził gps, wydała mi się zbyt dobra i nieciekawa więc postanowiłem skręcić w pierwszą lepszą drogę w lewo żeby "pomóc" gps-owi,jakieś 5-10 km jechałem słysząc komunikat:-zawróć na najbliższym skrzyżowaniu-,ale ja wiedziałem że że jadę tam gdzie powinienem,bo zobaczyłem tereny typowo rolnicze,zwykłe chatki z kozami biegającymi w zagrodach.Były też domy z wielkimi dziurami po pociskach armatnich,całkiem zrujnowane i takie które wyglądały na niezniszczone ale i tak opuszczone.
Kiedy zatrzymałem się żeby pod jednym z drzew oliwnych coś przekąsić,moją uwagę zwrócił dźwiek wydawany przez pasikoniki,o których wspominała rodzina spotkana na campingu przed Zagrzebiem.Był to dźwięk podobny do wydawanego przez polskie pasikoniki ale 300% głośniejszy i grubszy,nieustający,dochodzący ze wszystkich kierunków,a jak potem się przekonałem rzępolenie nie ustawało ani w dzień ani w nocy. :???:
W końcu gps się udobruchał :smile: ,i już bez biadolenia jechałem sobie przez gaje oliwne,sady i kamienisto-krzaczaste pustkowia,aż znowu zza horyzontu wyłoniła się ciemna zieleń adriatyku ze swoim skalistym brzegiem.
I znowu setki zakrętów na skalistej drodze nie pozwalało się nudzić,zmuszało do wytężonej uwagi,a wielokilometrowe zjazdy i podjazdy,sprawiające że z silnika oprócz przyjemnego mruczenia słychać było dzwonienie.Przejechałem przez Split w którym wymieniałem walutę na benzynę,i przy okazji stania w korku słyszałem jak jakiś polak najpierw zdziwiony powiedział do znajomych-patrzcie emzetka,a za chwilę gdy zobaczył rejestrację jeszcze raz się zdziwił mówiąc-on z polski przyjechał :shock: .
To zdziwienie było bezcenne. :twisted:
MInąąłem Split,minąłem następne setki zakrętów,powoli nadciągał zmierzch,więc zacząłem się rozglądać za czymś na dziko lub campingiem ale jak na złość nie było niczego co by się nadawało na nocleg.A noc robiła się coraz ciemniejsza i ciemniejsza.Przejechałem przez granicę z Bośnią i Hercegowiną,która ma wąski pasek terenu przecinający Chorwację,służący jej jako dostęp do morza.
Mijałem kolejne przydrożne parkingi licząc że może w krzakach przy parkingu zakończę ten dzień,ale ciągle był jakiś problem: a to nie było by gdzie schować motorka,albo w krzakach same śmieci,które mogłyby przyciągać dzikie zwierzęta :shock:
Jechałem więc dalej,szukając choćby kawałeczka miejsca dla mnie i motorka,aż dojechałem do jakiejś małej miejscowości(nazwy nie pamiętam)w której po paru kilometrach jazdy po wąskich uliczkach natknąłem się na parking obok którego było trochę zachwaszczonego terenu,w którym mógłbym ukryć moto.
Po cichutku,bo domy i psy niedaleko wybadałem teren nogami(było całkiem ciemno)i stwierdziłem że jest dobrze i trzeba wepchnąć moto w zarośla i kłaść się spać.Gdy wpychałem ecię (tyłem,żeby rano łatwiej było wyjechać)to okazało się że w ziemi była dziura do której wpadło tylne koło i musiałem użyć wszystkich sił żeby jakoś wyjechać.Położyłem etkę na boku,przykryłem narwanymi chwastami i sam już nie mając sił na rozkładanie namiotu,wymacałem nogami w miarę równy teren,narwałem chwastów na posłanie,rozłożyłem koc i położywszy się na jednej połowie,przykryłem się drugą połową i słuchając huru niezawodnych koników polnych zasnąłem.


Dzień piąty.Chorwacja i Bośnia i Hercegowina(część seledynowa)



Drugi nocleg pod gołym niebem,mimo że w niekorzystnych warunkach przyparkingowych zarośli okazał się bardzo relaksujący.
Mimo że leżałem na ziemi,zmieszany z chwastami,które tworzyły wyściółkę mojego legowiska,to kombinezon przeciwdeszczowy spełnił funkcję śpiwora i było mi ciepło.
Czułem się jak człowiek pierwotny po wyjściu z jaskini.
Zgarnąłem chwasty z MZ-ty,podniosłem ją i na 1-nce wyjechałem z "sypialni":lol2: na asfalt parkingu.
Szybka toaleta czubka nosa i dłoni,i po śniadanku kupionym jeszcze wczoraj w przydrożnym sklepie,nastawiłem cel,którym było pierwsze lepsze miasto na czarno górskim wybrzeżu(nawet nie pamiętam jakie) i ruszyłem wąziutkim,wiejskim asfaltem w dół,w stronę morskiego,skalistego brzegu,i wijącej się serpentyny drogi widokowej którą miałem zamiar dojechać co najmniej do Czarnogóry, a potem skręcić w lewo w stronę Serbji.Poranek był ciepły,słoneczny i jechało się bardzo przyjemnie.Około 9-ej dojechałem do Dubrownika,po którym krążyłem w kółko zgodnie z poleceniami gps-u :klnie: i dopiero moja niesubordynacja pozwoliła skierować mi się w odpowiednią stronę.Za Dubrownikiem zatrzymałem się na przydrożnym parkingu zatrzymałem się żeby ściągnąć z siebie kombinezon,bo zrobiło się już bardzo ciepło i gdy chciałem uruchomić potem gps okazało się że nie działa również Be-on-Road,który zaczął się domagać aktualizacji. :pojebalo:
Akurat wtedy gdy byłem bez dostępu do internetu i 1300 km od domu.
Cóż było robić.Musiałem szukać internetu.W tym całym nieszczęściu pomogła mi moja zapobiegliwość która kazała mi przed wyjazdem wrzucać w bagaż wszystko co ewentualnie mogłoby się mi przydać,bo między innymi rzeczami ,znalazłem moją starą wysłużoną nokię N8 na symbianie,która miała na pokładzie jakąś fabryczną nawigację,aktualizowaną ze 6 lat temu.
Dzięki niej zacząłem szukać dostępu do netu i na początku dotarłem do recepcji campingowej w której bardzo uprzejma pani powiedziała że oczywiście jest internet,który kosztuje 40 kuna za godzinę.I jednocześnie dodała że jeśli chcę to kawałek dalej jest darmowy internet w kawiarni,więc wsiadłem na końi pognałem do kawiarni.Zamówiłem kawę i dalej ściągać aktualizację.Niestety szybko okazało się że barowy internet miał chyba ograniczony limit transferu danych bo ciągle wywalało błąd transferu.Po pół godziny dałem za wygraną i postanowiłem że wykupię internet na campingu.Pojechałem na parking i chciałem zapłacić te 40 kuna i okazało się że nie można zapłacić gotówką a jedynie kartą.....kredytową :shock: .
Zacząłem się zastanawiać czy aktualizacja coś pomoże,bo przecież w telefonie nie działał już ani aparat foto ani żadna z dwóch map nawigacyjnych,i stwierdziłem że tyle problemów w telefonie to efekt jakiejś poważniejszej awarii a nie przypadek i że nie mogę na niego już dłużej liczyć.
Pozostała mi tylko nokia z kilkuletnią mapą więc podjąłem decyzję że nie będę prowokował większych problemów i nie pojadę już do Czarnogóry,tylko przez Bośnię i Hercegowinę i Serbię w kierunku Węgier.
Jako cel obrałem miasto Tuzla w BiH i popędziłem do granicy.Niebawem dojechałem do przejścia w Ivanicy,gdzie strażnik jak na każdym przejściu granicznym najpierw obejrzał moje moto,wypowiedział na głos
trochę ze zdziwieniem a trochę z podziwem jego markę i dopiero zaczął przeglądać mój paszport.Zapytał mnie dokąd jadę,i w jakim celu i czy mam ubezpieczenie.Odpowiedziałem że mam OC i Assistance,a on że niestety nie mogę wjechać bo na terenie BiH należy mieć Zieloną Kartę,ale dodał że jest możliwość zakupu takowej za sumę 40 euro.Więc zgodziłem się i wyliczyłem odpowiednią sumę dziadkowi ,który siedział na taborecie przed budką strażników.Dziadek schował banknoty do tylnej kieszeni spodni,wyciągnął z reklamówki kalkę,druki i z papierosem między wargami wypełnił rubryki mojej polisy.
W końcu mogłem jechać.
W Ivanicy na stacji benzynowej wymieniłem mamonę i zatankowałem pod korek.
Bośnia i Hercegowina przywitała mnie początkowo lekko pofalowanymi równinami,które jednak zaczynały przechodzić w pagórki i porośnięte krzewami i drzewami góry.Uwagę moją zwróciły przydrożne tablice upamiętniające osoby które kiedyś tutaj zginęły.Były to jakby tablice nagrobkowe,z wygrawerowanymi bardzo precyzyjnie twarzami.Droga pomiędzy górami robiła się coraz bardziej kręta i kręta.
W odróżnieniu od Chorwackiej trasy widokowej,już nie było można cieszyć wzroku morskim błękitem.
Widać i czuć było różnicę w sposobie wytyczania dróg przez góry,bo zakręty zrobiły się bardziej ostre i częstsze.Odcinki prostych między tymi zakrętami też zrobiły się o wiele krótsze,tak że jazda zaczęła przypominać slalom .Był to bardzo długi,bo trwający z krótkimi przerwami 6 godzin "wyścig",w czasie którego pokonałem około 2000-2500 zakrętów(średnio co 7 sekund) :razz:
Kiedy już dojeżdżałem do Tuzli,byłem tak skołowany i zakręcony że myślałem tylko o jakimś wyrku,i wyciągnięciu się na nim horyzontalnie.
Gps sobie z tym poradził znakomicie i wkrótce byłem w pokoiku i oglądałem hotelową telewizje w której akurat leciał ni to film ni to teatr z którego niewiele zrozumiałem,ale zapadł mi w pamięć,bo akcja toczyła się cały czas przed drzwiami tej samej ubogiej bośniackiej lepianki ,a tłem dźwiękowym były cały czas rzępolące koniki polne tak głośne że zagłuszały czasami aktorów :lol: .Co kraj to inna kultura.Zrobiłem zakupy w pobliskim sklepie,zjadłem kolację i wyciągnąłem się jak długi na wyrku.

Dzień szósty Bośnia i Hercegowina,Serbia i Węgry(część fioletowa)


Po nocy w hotelu czułem się znakomicie,było słonecznie co mogłem stwierdzić nawet przez maleńkie okienko 60X120 cm z widokiem na ścianę budynku obok.
Obiecałem sobie że ten dzień będę jechał na wyjątkowym luzie,wolniutko,tak żeby czerpać jak najwięcej przyjemności z widoczków coraz bardziej równinnych.
Pierwsze kilometry przywitały mnie korkiem ulicznym który przypominał mi ten w Krakowie,z tym że ten W Tuzli był z powodu remontu wiaduktu a krakowski z powodu ilości samochodów.
W końcu wyjechałem poza miasto i przed moimi oczami zaczęły przesuwać się Zielone pastwiska,słonecznikowe pola i połacie lasów zarastających gdzieniegdzie jeszcze piętrzące się wzniesienia. :cool:
Niedługo jednak cieszyłem się tym"zwyczajnym rajem",bo powolutku ale nieubłaganie nad moją głową zaczęły zbijać się coraz większe i gęstsze chmury.Na nic zdało się zaklinanie rzeczywistości i na szybkę kasku spadać zaczęły krople tak duże i tak szybko gęstniejące że nawet wielkie rozłożyste drzewo nie na wiele się zdało,bo zanim włożyłem kombinezon przeciwdeszczowy to już kurtkę miałem wilgotną. :pojebalo:
Deszcz padał bez ustanku z ciemno-szarych chmur a jako elektryk wiedziałem że parkowanie w takich warunkach nie jest bezpieczne więc z dwojga złego wybrałem jazdę,która nawet nie byłaby aż tak bardzo nieprzyjemna,gdyby się nie okazało że kombinezon ma o kilka centymetrów za krótkie nogawki,a buty o kilka centymetrów za niskie cholewki :torba": i nieszczelne "języki",tak że po kilkunastu kilometrach przy zmianie biegów i naciskaniu hamulca czułem przelewającą się wodę,z przodu do tyłu i z tyłu do przodu itd.
Przejeżdżając przez jakąś małą chorwacką miejscowość przez mokrą szybkę zobaczyłem ukryty za krzakami suczy radiowóz z celującym we mnie z lasera stróżem prawa,którzy jednak mi darowali chociaż jechałem ciut szybciej :oops: :lol:
Minąłem miejscowość i w połowie kilkukilometrowego prostego odcinka zobaczyłem coś czego jeszcze nie miałem okazji nigdy widzieć,a wiec w poprzek asfaltu ustawione były trzy ogromne,betonowe,zwężające się ku górze betonowe bloki .Trzy ważące pewnie po 10 ton lub więcej zastawiały całą drogę więc zatrzymałem się żeby przejrzeć mapę w gps-ie.
Mapa jednak nie wskazywała niczego dziwnego na tym odcinku drogi więc coraz bardziej skłaniałem się ku myśli żeby zwyczajnie ominąć betony rowem i jechać dalej,ale kiedy ubierałem rękawiczki to zobaczyłem w lusterku że jedzie jakiś samochód.
Po co on tu jedzie?-pomyślałem,przecież i tak nie ma przejazdu.Ale gdy samochód zbliżył się jeszcze bardziej to zobaczyłem że to ten sam radiowóz którego mijałem wcześniej.Jeden z policmajstrów wysiadł trzymając wbity we mnie wzrok,i zażądał ode
mnie dokumentów,informacji na temat co ja tu robję,skąd i dokąd jadę i co mam w tych tobołach za plecami.Potem powiedział mi że te betony to jest granica chorwacko-serbska i że gdybym je ominął to miałbym duże problemy przy wyjeździe z Serbii z powodu braku pieczątki wjazdowej.Na koniec jeszcze raz pytał się co mam w tych tobołach,więc jeszcze raz mu powiedziałem że ubrania i jedzenie,wogule nie wspominając o częściach do motoru,na który panowie policjanci patrzyli się z podziwem zmieszanym ze zdziwieniem :ysz: które jeszcze się zwiększyło gdy na pytanie skąd jadę wymieniłem wszystkie kraje które już przejechałem. :razz: :lol:
Ogólnie odejście chorwackiej władzy wydało mi się profesjonalne i kulturalne,bo na koniec
panowie ustawili mi własnoręcznie gps-a na tym razem legalne przejście i pożegnali się machając rękami. :grin:
Jechałem sobie wolniutko,słuchając komend ze słuchawki,"mruczącego"odgłosu silnika i plusku wody pod przednim kołem,kiedy nagle zorientowałem się że droga prowadzi mnie wprost na...płatną autostradę :klnie: Albo policjanci poprzestawiali mi opcje w gps albo może to była wina nieaktualności mapy,nie wiedziałem tego.Ale wiedziałem że już za późno na zawracanie,bo przed bramkami co 50 m stał znak zakazu zawracania.
Dostałem ticket,szlaban w górę i musiałem ruszać idealną drogą,bez jednej dziury w drodze,ale za to z wysokimi barierkami,płotkami,siatkami,tak że nic z tej autostrady nie widać.Postanowiłem że na pierwszym zjeździe natychmiast opuszczam tą drogę,bo uznałem że nic ciekawego ani dobrego mnie na niej nie spotka.
Ticket z bramki trzymałem cały czas w ręce,bo okazało się że w kombinezonie niema ani jednej kieszonki, tak że po kilku kilometrach zrobił się mokry,więc skręciłem na stację benzynową żeby zatankować i przy okazji go wysuszyć.
Na stacji włożyłem tikecik między żeberka głowicy i poszedłem szukać bankomatu żeby jeszcze parę groszy wypłacić rodzimej waluty i zatankować do pełna ale ani bankomatu nie było ani kantoru więc zatankowałem kilka litrów i obok wycieczki z muzułmanami którzy nic nie robiąc sobie z padającego deszczu bili pokłony allachowi klęcząc na kawałku chusty pojechałem dalej,myśląc tylko żeby jak najszybciej zjechać z autostrady.
W końcu zobaczyłem zjazd ,zacząłem szukać ticketa i...przypomniałem sobie dopiero teraz że zapomniałem go wyciągnąć z żeberek w głowicy :sciana: :klnie: .
Wieżdżając w bramkę czułem się jak baran idący na rzeź.Pan w okienku poprosił o ticket-odpowiedziałem że nie mam bo mi zginął,więc pan w okienku tym razem zażądał po angielsku ticketa,wiec odpowiedziałem mu że mi zginął i pokazałem mu że wyleciał mi z cylindra.Pan w okienku w końcu dał za wygraną i powiedział że muszę zapłacić karę za brak ticketu w wysokości 160 kuna.Jako że miałem tylko euro to pan przeliczył ,skasował i w końcu ta żenada się skończyła a ja mogłem jechać dalej. :torba": :evil:
Minąłem granicę Chorwacko-Serbską, zaczęło się powolutku rozjaśniać,deszcz padał coraz rzadszy a w oddali czasami pojawiały się smugi słonecznego światła przebijające się między deszczowymi chmurami. Mogłem Poprzyglądać się Serbji,która musiała mieć kiedyś wiele wspólnego ze związkiem radzieckim,bo i samochodów produkcji sowieckiej na drogach nie brakowało i nazwy miejscowości podawane były w Serbskim języku i Rosyjskim.Po około dwóch godzinach jazdy w końcu zaświeciło słońce,które dało mi nadzieję że uda mi się wysuszyć jakoś buty.W bagażu miałem jeszcze nowe skarpetki,wiec zatrzymałem się na poboczu,zdjąłem całkiem przemoczone buty,wykręciłem wkładki położyłem na głowicy i suszyłem wnętrze butów przy pomocy dwóch rolek papieru toaletowego,które całe przy tym zużyłem.Pospacerowałem trochę boso po ciepłym asfalcie,włożyłem nowe skarpetki,wkładki i stare mokre skarpetki włożyłem pod siatkę przytrzymującą bagaż i już bez chlupotania w butach popędziłem w stronę Węgier.
Na granicy z Węgrami pani celniczka obejrzała z niesmakiem mój bagaż obwieszony skarpetami i wkładkami od butów i nie chciała już zaglądać do środka,tylko wbiła pieczątkę i już byłem w madziarowicach.Drogi na Węgrzech okazały się jak dla mnie dużo lepsze niż gdzie indziej na Bałkanach,bo nawet po wybraniu opcji trasy krótkiej,ciągle jechałem po szerokich,czasem z szerokimi poboczami drogach.Zależało mi żeby dojechać jak najdalej zanim zapadnie zmrok,tak żeby w ciągu jutrzejszego dnia dojechać do polski,więc postanowiłem że omijam wszystkie większe miasta i noclegu będę szukał dopiero wieczorem.Po drodze zrobiłem zakupy w węgierskim lidlu i zacząłem "kręcić się" za jakimś noclegiem w pokoju z łóżkiem bo pół dnia w wilgotnym ubraniu wybiło mi namiot z głowy.Przestarzały gps nie pomagał mi w poszukiwaniach nic a nic,bo ciągle trafiałem albo na nieczynne hotele albo jakieś wielogwiazdkowe kolosy do których by mnie pewnie nawet nie wpuścili. :lol:
W końcu po wielu kilometrach,dziesiątkach skrzyżowań,i utracie nadziei na wyrko,trafłłem na ulicę zapyziałą na której mieścił się mały,zwykły hotelik,a pani właścicielka choć znała tylko niemiecki,to jednak jakoś udało nam się porozumieć i mogłem skłonić głowę w pierzyny i w 3 sekundy usnąć.


Dzień siódmy,ostatni Węgry,Słowacja i Polska(część czarna)


Obudziłem się około 8-ej i mimo że miałem wielką ochotę jeszcze się powylegiwać,to nie było rady,trzeba było się zwijać bo do domu było jeszcze ponad 400 kilosów.
W jeździe pomagały mi dość dobre drogi i słoneczna pogoda,choć było czuć że to nie jest już to południowe słońce Chorwacji.
W czasie jednego z wielu postojów zauważyłem że odkręcił się tylny błotnik od ramy i zginęły nakrętki M6,więc z braku zapasowych,musiałem użyć opasek zaciskowych tak żeby nie odpadł całkiem.To była jedyna usterka jaką miałem w trakcie całej wyprawy.Nawet nie musiałem naciągać łańcucha :smile:
Do mniej więcej połowy Słowacji drogi wiodły przez tereny z grubsza równinne więc kilometry mijały szybko,bez niespodzianek czy korków.
W przydrożnym sklepie zakupiłem węgierskie browary,bo obiecałem znajomemu,rękawiczki skórzane,maszynki do golenia po 3pln za 12 szt. itp.
Ogólnie dzień ostatni był dniem spokojnym,bez żadnych problemów czy niespodzianek.Dopiero słowackie góry z niezliczonymi zakrętami,zjazdami i podjazdami wprowadziły element ryzyka i kolejne dawki adrenaliny do mojej krwi,i tak aż do granicy w Chyżnem.
Od razu po przekroczeniu granicy zamówiłem w bacówce wielkiego schaboszczaka :razz: który miał mi dodać sił na te ostatnie 200 km.
Pojechałem znów w stronę Krakowa licząc że może mi się jakoś uda w miarę szybko przejechać,ale niestety musiałem swoje odstać :klnie:zanim znowu udało mi się włączyć trójkę.
W domu byłem około 17-ej.Ściągnąłem toboły z MZ-ty i...to był już koniec mojej wielkiej przygody. :razz: :cry:

Zakończenie

Najważniejsze wnioski jakie mi przychodzą na myśl po wyprawie to:
-Jazda autostradami to z mojego punktu widzenia całkowicie zmarnowany czas(i paliwo przy okazji).
-Silnik Etz 250 ze swoim "jęczeniem" jest jak dla mnie wynalazkiem całkowicie ponadczasowym,od którego można się uzależnić. :lol:
Przez te 7 dni przejechałem około 2700-2800km.Z tego tylko 140 km autostradami(w Polsce)i 12 km płatnej w Chorwacji.
Spalanie średnio( w górach i na równinie)wyszło na poziomie 5,2 l/100km.
Zaliczyłem co najmniej 2 cyknięcia fotoradarów :klnie:
Koszt paliwa i czterech noclegów to około 1100 pln.
Z racji ograniczonego czasu,w siodle spędzałem większość czasu,co jednak zupełnie mnie nie męczyło,tak że dziennie mogłem jechać nawet 500 kilometrów bez większego znużenia.Może dlatego że ciągle widziałem przed sobą coś nowego i nigdy nie wiedziałem co zobaczę za zakrętem.
Życzę każdemu takich wrażeń lub jeszcze lepszych.
_________________
To smutne,że głupcy są tak pewni siebie,a ludzie mądrzy są tak pełni niepewności.
Bernard Russel
http://www.youtube.com/watch?v=XPfiy1xPUzs
https://www.youtube.com/w...Q?v=oZr1cxPYP-A
http://www.youtube.com/watch?v=Ouf151l7mSs
https://www.youtube.com/watch?v=bz5UCRluJnY
Ostatnio zmieniony przez elektryk111 2023-06-22, 11:12, w całości zmieniany 14 razy  
 
     
borgi 
Zlotowicz
Borgi


Motocykl: ES 250/0 '59
Pomógł: 20 razy
Dołączył: 13 Maj 2010
Posty: 659
Skąd: Kraków/Zabrnie
Wysłany: 2014-11-03, 09:58   

:szczena: Ale zaj3bista relacja :!: Tu zdjęcia są nie potrzebne. Masz talent chłopie. Pisz dalej bo czytałem z zapartym tchem :ok2:
Spokojnie możesz relację podesłać do "Swoimidrogami" przy okazji robiąc dobrą reklamę wspaniałej marce MZ i temu zacnemu klubowi.
A sama podróż? Zachwycająca! Pozazdrościć tylko takich przygód :piwo: Czekam na dalszą część!
_________________
--
Borgi
http://www.motor.eu.org/gallery/
 
     
Reich 
Jawer's back


Motocykl: ETZ 250
Pomógł: 24 razy
Wiek: 34
Dołączył: 27 Lip 2009
Posty: 1681
Skąd: Sieradz
Wysłany: 2014-11-04, 19:05   

Choć zdjęć brak, to jednak wyobraźnia działa i to jak :mrgreen: Świetna relacja, podsumowująca jeszcze lepszą wyprawę. Nic tylko zazdrościć i ściskać poślady na przyszły rok, a wiosna już niedługo :wink:
_________________
Wino, konserwy, muzyka bez przerwy heavy

Strachliwi zostali w domu, słabi zginęli po drodze, przetrwali eMZeciarze.

Gdzie kończy się asfalt, zaczyna się przygoda.
 
 
     
William 
Zlotowicz
Mnich


Motocykl: BMW F650
Pomógł: 2 razy
Wiek: 36
Dołączył: 30 Maj 2006
Posty: 1283
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2014-11-07, 01:12   

elektryk111, ciekawie się czyta. czekam na ciąg dalszy :piwo:
_________________
http://mnich777.blogspot.com/
 
     
Dodek 
...

Motocykl: mz cbr
Pomógł: 88 razy
Wiek: 28
Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 2201
Skąd: Mielec
Wysłany: 2014-11-07, 18:48   

Też przeczytałem z zainteresowaniem i czekam na kolejną cześć :piwo:
_________________
Etz 250 -> Sc33 ->Dl650-> F4i +RN09->f4i->CBF liter
 
     
jaroquest 


Motocykl: ETZ 251 i 250/300
Pomógł: 2 razy
Wiek: 35
Dołączył: 25 Mar 2010
Posty: 511
Skąd: Zawiercie
Wysłany: 2014-11-08, 11:58   

Elektryk ,fajna relacja, dawaj nastepna czesc
 
 
     
Ariel 


Motocykl: MZ TS 250/1
Pomógł: 9 razy
Dołączył: 28 Lip 2012
Posty: 304
Skąd: LPU
Wysłany: 2014-11-08, 15:21   

Świetny opis wyprawy który rekompensuje brak zdjęć :piwo:
_________________
Pozdrawiam Ariel
Renowacja MZ TS
250/1

 
     
William 
Zlotowicz
Mnich


Motocykl: BMW F650
Pomógł: 2 razy
Wiek: 36
Dołączył: 30 Maj 2006
Posty: 1283
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2014-11-22, 19:42   

Gdzie reszta?
_________________
http://mnich777.blogspot.com/
 
     
elektryk111 
agroturysta


Motocykl: etz251
Pomógł: 9 razy
Wiek: 48
Dołączył: 04 Mar 2014
Posty: 470
Skąd: żarnowiec n/pilicą
Wysłany: 2014-11-24, 22:24   

Relacja z wyprawy jest już kompletna.Przyjemnego czytania.
_________________
To smutne,że głupcy są tak pewni siebie,a ludzie mądrzy są tak pełni niepewności.
Bernard Russel
http://www.youtube.com/watch?v=XPfiy1xPUzs
https://www.youtube.com/w...Q?v=oZr1cxPYP-A
http://www.youtube.com/watch?v=Ouf151l7mSs
https://www.youtube.com/watch?v=bz5UCRluJnY
 
     
Reich 
Jawer's back


Motocykl: ETZ 250
Pomógł: 24 razy
Wiek: 34
Dołączył: 27 Lip 2009
Posty: 1681
Skąd: Sieradz
Wysłany: 2014-11-25, 20:04   

Tylko mi się tak strona rozjeżdża?
_________________
Wino, konserwy, muzyka bez przerwy heavy

Strachliwi zostali w domu, słabi zginęli po drodze, przetrwali eMZeciarze.

Gdzie kończy się asfalt, zaczyna się przygoda.
 
 
     
Allu 
only 250


Motocykl: ETZ 250
Pomógł: 80 razy
Wiek: 33
Dołączył: 08 Paź 2005
Posty: 2833
Skąd: Rzeszów
Wysłany: 2014-11-25, 20:06   

Wszystkim, kijowo się czyta.
_________________
*1922-1982* 60 Jahre Motorrader Aus Zschopau*
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Copyright © 2004-2015 MZ KLUB POLSKA
Strona wygenerowana w 0,15 sekundy. Zapytań do SQL: 15