To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
MZ KLUB POLSKA
Klub Miłośników Motocykli MZ

Na motocyklach MZ - Gruzja: 23.06.11 - 17.07.11

intr - 2011-07-08, 17:31

Dzisiaj kupilismy juz bilety na prom i odliczamy godziny do odjazdu. Jak dobrze pojdzie, to w piatek bedziemy juz w domu. :yeah:

Do uslyszenia.

nemo491 - 2011-07-08, 20:37

To czekamy na relacje :smile: .
matmax - 2011-07-10, 22:53

intr, gratulacje. Tobie się nie dziwie bo twardziel jesteś, ale Zosia to mistrzyni świata.
Moja żona nie daje się namówić na wyjazd za miasto, a co dopiero mówić o Gruzji.

Chylę czoła i czekam na relację :ok:

mczmok - 2011-07-11, 11:23

Intr - powodzenia i niezapomnianych wrażeń

matmax napisał/a:
Moja żona nie daje się namówić na wyjazd za miasto, a co dopiero mówić o Gruzji.

Moja po ślubie zmieniła zdanie - teraz makijaż i fryzura jest ważniejsza :cry:

intr - 2011-07-15, 14:59

Dojechaliśmy do domu. Jak się ogarnę, to dodam parę słów ;)
kosior30 - 2011-07-15, 16:40

Brawo! :mrgreen:
intr - 2011-07-16, 16:09

Wrzucam parę foto.
dzema11 - 2011-07-16, 21:58

Intr Twoja żona jest baaaardzo podobna do Ciebie :piwo: :piwo:
Niezłe widoczki

intr - 2011-07-17, 12:00

W sumie wyszło nam trochę ponad 7000 km. Mechanicznie nie mieliśmy żadnych przygód z MZ'tą. Przed samą granicą turecko - gruzińską pojawił się bąbel na oponie tylnej. Wyglądało w pierwszej chwili na wystającą z opony dętkę ale po demontażu koła wyszło, ze gula wystawała również do wewnątrz. Zmieniłem z tej okazji oponę na crosową na której dojechaliśmy już do domu. Drugą sprawą był pęknięty stelaż kufra tylnego już w samej Gruzji, podczas jazdy po tamtejszych hajłejach. Trochę przeceniłem jego możliwości w tym roku, ale po obejrzeniu sprawy stwierdziłem, że nie warto tego tykać. Oryginalny stelaż jest tak pomyślany, że przy przeciążeniu pęka blaszka, która zapobiega sprężynowaniu rurek z których wygięto stelaż. Prócz większej sprężystości bagażu i delikatnemu obniżeniu kufra informującego o konieczności naprawy nic niedobrego się tam nie wydarzyło. Nie dolewałem oleju, nie smarowałem łańcucha.

Sama Gruzja to kraj na pewno ciekawy, ale w naszej opinii trochę przereklamowany. Z opisywaną w przewodnikach ponadnormatywną gościnnością wcale się nie spotkaliśmy. Wygląda to tak samo jak w Polsce. Z 3 razy spotkaliśmy się niechęcią do nas szczególnie młodych ludzi, którzy nie mówią zwykle w żadnym innym języku niż swoim własnym. Ceny za noclegi w prywatnych kwaterach w graniach 70 zł doba przy warunkach bardzo dalekowschodnich. Jedzenie porównywalnie jak w Polsce. W częściach kraju z dala od miast bieda jest niesamowita, domy to ruina, wszędzie brud i płoty z krowiego łajna, które po wyschnięciu służy za opał. Spanie w namiocie na dziko bez opłat. Staraliśmy się zawsze spać w jakieś wiosce u kogoś na posesji. Po dojechaniu do normalnej wiochy pytaliśmy o nocleg w sklepie gdzie Gruzini siedzą i chlają wino. Przeważnie znajdował się ktoś, kto udostępnił kawałek trawnika.

Warto tam pojechać, żeby to zobaczyć i mieć wyobrażenie o tym jak naprawdę wygląda w tym regionie. Nie jest to jednak kraj, do którego ja chciałbym wrócić. Nie ma tam nic ciekawego biorąc pod uwagę dłuższy pobyt. Przez tydzień pokonując dziennie średnio po 150 można objechać całą Gruzję i wszystkie ciekawe zabytki na totalnym luzie. Mając ponad 3 tygodnie na wyjazd warto sobie wliczyć również Armenie, bo nam po obejchaniu gruzji zostało jeszcze 5 dni na nic nie robienie w batumi. Dojazd z Polski przez Turcje zajmuje 4 dni dobrej jazdy, powrót promem 6 dni od wypłynięcia do czasu zameldowania w domu (ok 1000 km Ukraina i 600 do mnie od granicy)

mictom - 2011-07-17, 17:29

No, będzie co wspominać. gratulacje z wypalonego wyjazdu :piwo:
Adax - 2011-07-18, 00:20

intr napisał/a:
Dojechaliśmy do domu.


To najważniejsza informacja w tym temacie!!! :grin:

P.S. Zdjęcia jak z bajki!!!

MZ Maxi Perwers - 2011-07-23, 21:04

Fajnie...............................................................................
.........................................................................................
.........................................................................................
...........................................................................................
.............................................................................................
.............................................................................................
:cry:

hektor - 2011-07-24, 12:53

Maxi chyba niechcący rozciągnąłeś nam stronę :razz:
wojtek.mz - 2011-07-31, 00:26

intr, Te zdjęcia z płyty były zajebiste :ok: :piwo:
intr - 2011-12-01, 18:41

Zacząłem dudlać jakąś relacje z tego wyjazdu. Początek wklejam do tematu a dalej z fotami może kiedyś wrzucę na stronę. Termin ukończenia bliżej nieokreślony biorąc pod uwagę, ze jeszcze relacji z Jordani nie skończyłem ;)

Dlaczego Gruzja ? Sami nie wiemy. Być może dlatego, że kraj w wielu motocyklowych (i nie tylko) relacjach reklamowany jest jako ponadnormatywnie gościnny i przyjazny szczególnie polskiemu turyście. Zapadła więc decyzja - że tam – bo w sumie dlaczego nie. Pojechaliśmy tylko we dwoje na starej poczciwej MZ’cie. Obyło się więc, bez specjalnych przygotowań. Po szybkim rzucie okiem na standardowe punkty serwisowe nabrałem przekonania, że chyba dojedzie. My prócz koniecznych flepów zabralim dodatkowo typowo krosową oponę na tylne koło.

Plan pierwotny na tą wyprawę zakładał wyjazd w środę, odwiedziny u znajomych na wschodzie Polski i dwukrotny przejazd przez Ukrainę. Nie wypalił. Z przyczyn finansowych musimy przełożyć tourne na sobotę, rezygnując tym samym z taniej jazdy wschodem i spotkań towarzyskich, na rzecz drogiej jazdy lądem przez Turcję. Powodem takiego stanu rzeczy był prom, który z Odessy odpływał w poniedziałek, a na który nie mieliśmy już szansy zdążyć.

Wyruszyliśmy z Międzychodu w godzinach przedpołudniowych i co tu dużo pisać, jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy aż dojechaliśmy w końcu do granicy gruzińskiej. W trasie bez większych przygód. Przepaliło się włókno tylnej pozycji. Ogarnąłem na pierwszej lepszej stacji jeszcze chyba na Węgrzech. Drugą usterką była awaria opony przed samą granicą z Gruzją. Prawdopodobnie pękła osnowa i wyszedł z boku bąbel. Dobra okazja, by zmienić na terenówkę. Szczęście do pogody mieliśmy tak do połowy Turcji. Później nas nie oszczędzało. Lało praktycznie codziennie do samej granicy i kawałek za nią.

Byliśmy tak zziębnięci, zmęczeni i mokrzy, że zaraz za granicą wynajęliśmy pokój w jakimś przydrożnym hotelu. Po rozeznaniu rozpiętości cenowej jasne stało się, że tanio w tym kraju nie będzie. Pierwszy nocleg kosztował nas bodej 80 ichnich. Nauczyli się już, ze zachodni turysta ma inny cennik przy tym samym wschodnim standardzie. Rozpoczynamy część właściwą wyjazdu. Po zakwaterowaniu tankujemy pierwsze Gruzińskie wino i ustalamy plan na dzień następny. Gdy flaszka „pęka”, idziemy spać.

Pierwszy punkt na liście miejsc do odwiedzenia – twierdza Gonio – znajduje się praktycznie zaraz za granicą. Jeszcze przed Batumi. Wewnątrz ... hmm. Rudera ;) Widać, ze turystyka dopiero raczkuje. Prócz kilku okazów ciekawej roślinności, w klamotach odnajdujemy strzępy jakiegoś pradawnego rurociągu. Jest też muzeum, w którym zgromadzono wszystko to, co odkopano na terenie twierdzy.

Kierujemy się do Batumi, ale w założeniu robimy je tym razem tylko przejazdem. Miasto jest naszą bazą końcową (prom), więc nie było sensu marnować tutaj czasu. Po znalezieniu knajpy, zlokalizowaniu bankomatu i wypłaceniu większej ilości gotówki (konieczność, bo o płaceniu kartą czy bankomatach w mniejszych miejscowościach można pomarzyć) idziemy na obiad. Zamawiamy pierwszy specjał kuchni gruzińskiej – Chinkali. Są to wypełnione rosołem i mięsem ala pierogi w kształcie sakiewek. Sposób ich spożycia jest ściśle określony ;) Je się rękoma, chwytając za zakończenie sakiewki. W pierwszej kolejności nadgryzamy ciasto i wysysamy rosół. Dopiero później można bezpiecznie przystąpić do żarcia na zasadzie chaps i nie ma. Po obiedzie ustalamy trasę i wyruszamy z Batumi w kierunku Akhaltsikhe.

Na mapie wyglądało jak dobry skrót między kolejnymi krajówkami, a z grubości kreski i koloru na mapie wynikało, że będzie asfalt prima sort. Nie był... ;) Jedziemy sobie spokojnie na drogach bez zabezpieczeń, podziwiając widoki i uważając przy okazji na kierowców minibusów. Przejawiają oni – jak zresztą wszyscy kierowcy samochodów – skłonności samobójcze i trzeba na nich naprawdę uważać. Europejskie zasady ruchu drogowego w Gruzji, jeszcze nie obowiązują. Jakoś na godzinę przed zachodem słońca rozglądamy się za noclegiem. Zagadujemy, a właściwie Zosia zagaduje miejscowych pod sklepem z winem o kawałek trawnika na namiot. Jeden z nich prowadzi nas na miejsce niedaleko górskiego strumyka. Na miejscu jest woda pitna, więc nic więcej nam już nie trzeba...

cdn...

grzybol - 2011-12-01, 19:20

intr, czekamy na wiecej :]
mczmok - 2011-12-02, 08:19

No czekamy :mrgreen:
intr - 2011-12-16, 22:35

Z rana ruszamy dalej. Po drodze zajeżdżamy pod klasztor w Khulo, który okazuje się być remoncie. Jedziemy więc bez pośpiechu dalej, praktycznie cały czas pod górę i we mgle. Docieramy do najwyższego punktu Adżarii, wyjeżdżamy z chmur i zaczyna się rewelacyjna pogoda. Nareszcie widzimy Kaukaz w całej okazałości. Od tej pory jazda w dół, przejazdy przez strumienie przecinające drogę i tego rodzaju atrakcje. Po paru kilometrach jesteśmy pod klasztorem w Dandalo. Pod wejście prowadzi stromy podjazd po luźnych kamieniach ale MZ’ta nie protestuje. Silnik przyjemnie ciągnie z dołu, wystarczą 2 tyś obrotów i nie ma góry, pod którą nie da się spokojnie podpyrkać. Byle przyczepność była więc kostka tutaj jest nieoceniona.

Po zakończeniu zwiedzania decyduje się nie wracać tą samą drogą na główną ścieżkę, tylko pojechać dalej szlakiem, który wg nawigacji istnieje. Droga w normalnym wydaniu hmm... kiedyś pewno była. Nadawała się do przejścia pieszo, bo przypominała wysokogórski szlak turystyczny w tatrach.. Do jazdy obładowanym motocyklem i we dwoje ciężka, ale odpuścić nie miałem zamiaru. Bez Zosi na pace dało się i to przejechać ;) W końcu między innymi po to przyjechałem do Gruzji :)

Lepsza droga zaczynała się dopiero w miejscowości Adigeni i prowadziła dalej do Akhaltsikhe, gdzie coś miało być, ale nie było ;) Dojeżdżamy do miejsca docelowego – Wardzi – miasta wydrążonego w skale. W części jest ono ciągle zamieszkałe przez mnichów. W zasadzie nie ma czego tutaj opisywać. Zdjęcia po części oddają klimat tego miejsca. Zdziwiła nas tylko ilość policji porozrzucanej po całym kompleksie. Okazało się, że trafiliśmy ze swoim przyjazdem w czas wizytacji Wardzi przez Sakaszfilego.

Po drodze, na zakręcie na Wardzie znajduje się miejscowość Khertvisi i zamek na wzgórzu, ale nie wydał nam się na tyle interesujący, aby wejść/wjechać do środka. Zwiedziliśmy go jedynie z zewnątrz.

Kierunek – stolica Gruzji. Wybieram boczną drogę. Jak się okazuje przez kompletne pustkowie. W mijanych co jakiś czas wioskach bieda aż piszczy, psy dupami szczekają a mieszkańcom nie patrzy zbyt dobrze z oczu. Wszędzie stosy suszonego krowiego łajna, domy rozlatują się ale od czasu do czasu widać młodzików w dobitym beemwe dymiącym jak T34. Mam pewne obawy by nocować u kogokolwiek w tym regionie. Zaczyna się robić ciemno a miejsca na nocleg nie widać. Teren - wielki płaskowyż, na którym nie ma nawet większego krzaka. Po nastu kilometrach na horyzoncie pojawia się monastyr nad jeziorem. Postanawiam zaryzykować, zajechać i zapytać o miejsce na namiot. Zgadzają się, ale niektórzy z nich nie wyglądają bynajmniej na zadowolonych. Cóż... Wyboru nie ma, zachód za kilka minut, więc rozbijamy się z zamysłem szybkiego opuszczenia miejsca w godzinach rannych. Przynajmniej jest względnie bezpiecznie. Nie są wyraźnie chętni do rozmowy z kobietą a na tym wyjeździe to Zosia odpowiadała za komunikacje po rosyjsku. Przed snem poczęstowali nas co prawda herbatą, ale czuć było, że atmosfera sztywna. Jeszcze przed samym snem jeden z tych najbardziej naburmuszonych prosi mnie na stronie i informuje – NO SEX, NO SEX :P Da, Da, mówię i idziemy spać :) Dookoła namiotu cały czas biegał miejscowy pies imieniem Butki-Butki i swoim warczeniem robił za system wczesnego ostrzegania. Miejscowość – Poka.

Noc mija bez żadnych ekscesów. Budzimy się, szybka toaleta i gdy mamy się już zbierać przychodzi do nas ten od „no sex” i zaprasza na śniadanie. Mając na uwadze sztywność atmosfery dnia poprzedniego dziękujemy, ale koleś nalega i jakiś dziwnie uprzejmy się zrobił. Nic to, w sumie nie mamy nic do stracenia. Tym razem jednak miłe zaskoczenie. Kawka, herbatka, jakieś żarło na stole i nawet kilka zdań szło wymienić. Ciekawe to było doświadczenie. W zasadzie nie za bardzo wiadomo było co, jak i dlaczego, ale ostatecznie pożegnaliśmy się w miłych nastrojach.

Przy okazji pobytu w okolicach monastyru inna sprawa, która rzuciła się w oczy. Przepaść pomiędzy standardem życia mieszkańców, a standardem życia duchownych. Można powiedzieć, że Ci drudzy żyją jak pączki w maśle i praktycznie od rana chodzą nachlani. Na mój gust przynajmniej w biednych regionach Gruzji kościół ma jeszcze dominującą pozycje i wygląda to podobnie jak w średniowiecznej europie.

;----------------------------------------------------------------------------------------

cdn przez wzgląd na brak zdjęć tutaj, będzie raczej na stronie u mnie.

Pzdr

mzorro - 2012-03-03, 16:12
Temat postu: Iran niedojechany
W zeszłym roku cała zimę planowaliśmy wyprawę do Iranu.Niestety najpierw wysokie koszty Passage potem wypadek motocyklowy położył moje plany.W tym roku nic nie planuję licze na spontaniczny wyjazd do Gruzji,Armenii może Iran.Pojadę swoim nietypowym z tego co wiem jedynym w Polsce zarejestrowanej MZ 1000 SF.
Adax - 2016-02-03, 00:21

No faktycznie, mały poślizg jest. :mrgreen:
Super pamiątką! Oby były kolejne, choć na razie będzie ciężko.

P.S. Jakoś mi umknęło w Waszych opowieściach spotkanie z Williamem i Podo. Długo razem jechaliście?



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group